Cześć,
sto lat mnie tutaj nie było. Widzę, że sporo się pozmieniało. Nie, nie wracam (chyba). Przynajmniej na razie nie.
Powiem wam, że nie radzę sobie kompletnie. Przytyłam dużo, bardzo dużo. Bo co z tego, że przez dwa tygodnie idzie mi super, skoro później przychodzi taki dzień, kiedy wpieprzam po prostu jak świnia? Także od teraz nie bawię się już w coś takiego, bo to błędne koło.
Zakładam zeszyt. Już zapisałam sobie daty i kolejne dni, żebym nie mogła po prostu wyrwać kartki jeśli znowu coś pójdzie nie tak. Skoro rok temu dałam radę, to teraz też muszę dać. Jutro mam zamiar w końcu, po tych kilku miesiącach strachu się zważyć. Zważyć i przerazić, wiem to. Wiem, że zobaczę bardzo dużo. Może nawet więcej niż ważyłam kiedykolwiek, nie przesadzam. Ale potrzebuję tego szoku, muszę to w końcu zobaczyć.
Problemem jest jedynie to, że nie za bardzo mogę ćwiczyć to, co do tej pory, bo miałam ostatnio trochę problemów z kręgosłupem i nogami. Nie żadne skrzywienia czy coś takiego, chodzi bardziej o jakieś sprawy z kośćmi, dlatego nie mogę ich zbytnio obciążać. Odpadają mi więc moje ulubione ćwiczenia z Tiffany, z którymi spędziłam wiele miesięcy, a efekty były naprawdę super. Teraz niestety muszą pójść odstawkę, bo mam po nich przeogromne bóle. Wróciłam więc do Fit In Six, wykorzystuję ostatni miesiąc, w którym mam rower i będę kombinować z czymś innym. Muszę tak naprawdę metodą prób i błędów przekonać się, po których ćwiczeniach nie mam problemów z tym przeszywającym bólem, z którym nie jestem w stanie funkcjonować.
Mam nadzieję, że u was lepiej. Trzymajcie się. :)