Dokładnie taki ból czuję od dłuższego czasu.
Półtora roku próby rozmów, wylanych łez, obietnic, deklaracji do dziś się nie kończących jakby to było na świeżo dopiero co rozpoczęty temat...
W zeszłym tygodniu wszystko szlag trafił. Pieprzone geny. Pech jednak mnie nie opuszcza eh...
Nigdy w życiu będąc z moim poprzednim facetem nie pomyślałabym, że będąc z moim obecnym zdanie na ten temat tak diametralnie się zmieni. Ponad rok od przyjazdu do przyjazdu próba rozmowy, wylewanie łez w poduszkę bo nie było odpowiedzi, gdy był na miejscu za to przez telefon decyzja podjęta i znowu przyjazd temat zanikał i tak w kółko i w kółko. Psychika wysiadła, ale nadzieja jeszcze malutka jakaś tam głęboko głęboko się żażyła. W zeszłym tygodniu lekarz, diagnoza.... I świat się zawalił poraz kolejny. Nie wiem co robiłam w poprzednim życiu, ale to życie musi być pokutą za tamto. Ten mały żar nadzieji dostał z wiadra zimnej wody i wygasł do końca. Łzy już nie lecą tylko w nocy, ale i już w dzień nie potrafię ich zatrzymać.... W tej sytuacji brakuje mi tamtych chwil, gdy te uczucia zaginęły... Wtedy broniłam się jak od ognia tego tematu nie chciałam i nigdy przenigdy nie chciałam. A teraz? Teraz jak chcę to życie znowu mnie w dupe kopnęło.
Nie wiem kim byłam w poprzednim życiu, ale przepraszam za tamto wszystko....
Witaj depresjo... Ponownie... Chwilę Cię nie było, ale widzę, że takżeśmy się pokochały, że żyć bez siebie nie umiemy....