photoblog.pl
Załóż konto
Dodano: 8 STYCZNIA 2014

 - Byłeś tam - rzucił oskarżycielsko w moją stronę, spuszczając wzrok na swoją zwiniętą pięść.
Siedziałem nonszalancko oparty w swoim fotelu i chociaż cała moja postawa wykazywała obojętność, w mojej głowie szalała burza niedowierzenia. Przynaję, nie spodziewałem się, że po powrocie dostanę w szczękę; w moich wyobrażeniach John raczej mdlał z nadmiaru emocji (co jest całkowicie zrozumiałe ze względu na szok), albo idąc swoim niezwykle ludzkim zachowaniem okazuje wzruszenie - broń Boże nie reaguje agresją! Dopiero po tym incydencie zdałem sobie sprawę z wagi skruchy i podjąłem kolejną próbę. 
 - Wybacz mi - wymamrotałem niezbyt wyraźnie, mówiąc bardziej do siebie samego, aniżeli do wzburzonego Watsona. 
 - Wybaczyć? - Blondyn opuścił rękę wolno po boku i uniósł na mnie wzrok. - Przez dwa lata pozwoliłeś mi wierzyć we własną śmierć, doprowadzając mnie tym do cholernej depresji. A potem wyskakujesz niczym królik z kapelusza i dzwonisz z prośbą pomocy w śledztwie? Sherlock, TO NIE JEST W PORZĄDKU!
 - Potrzebujesz czasu, rozumiem - odpowiedziałem naprędce, zakładając nogę na nogę. - Byłbym jednak nader wdzięczny za pośpiech, ponieważ potrzebuje profesjonalnej konsultacji i...
 - Idź do Andersona. - John wypluł te słowa, jakby co najmniej kosztował zgniłego mleka. - Zdaje się, że jest gotów skakać wokół ciebie z należytą uwagą i zachwytem dla twojego pieprzonego geniuszu.
Prychnąłem, wznosząc oczy ku górze.
 - To nie Anderson jest moim przyjacielem.
Po wypowiedzeniu tych słów (chociaż z początku nie pojmowałem, dlaczego były niewłaściwe) pięść ponownie przywitała się z moją twarzą.