Two Steps From Hell.
Wróciłem na Baker Street tylko po to, żeby przekonać się, iż nic tam na mnie nie czeka. Salon wyglądał na nietknięty, chociaż w istocie minęły dwa lata mojej tymczasowej niedyspozycji pod obcym nazwiskiem; moje skrzypce wciąż leżały w futerale, stare akta pokrywały część podłogi, a w zasłonie udało mi się dostrzec dziurę, którą niegdyś wypaliłem papierosem. Zupełnie tak, jakbym nigdy stąd nie wychodził, jakby mieszkanie zostało opuszczone zaledwie na kilka godzin, ewentualnie dni. Jedyne, czego brakowało mi w sielskim obrazku domu, były rzeczy Johna. Nigdy za bardzo nie rzucały się w oczy, ale teraz ich brak powodował skórcze w moim żołądku. Zniknął laptop, książki medyczne, a nawet głupie słuchawki, które niegdyś powiesiłem na uszach byka smętnie zwisającego nad biurkiem. Jedyną ozdobą domowego "zwierzątka" była moja czapka, którą otrzymałem w podzięce od Scotland Yardu.
Złożyłem płaszcz, ułożyłem szalik i przysiadłem na kanapie, bojąc się naruszyć chociaż najmniejsze dowody na wcześniejszą obecność Watsona. Pod kątem padającego zza okna światła dostrzegłem, że w niektórych miejscach podłoga jest mniej zakurzona niż w innych, na przykład obok mojego fotela. Byłem pewien, że gdybym przeszedł do kuchni, byłbym w stanie zadostrzec koliste ślady po kubkach, a w lodówce jeszcze unosiłaby się woń sera żółtego (nie rozumiałem zamiłowania Johna do jedzenia). Nie zrobiłem tego, świadom, że to nie byłoby do końca zdrowe, a zamiast tego położyłem się na kanapie i złożyłem dłonie w piramidkę.
Watson jest okropnie sentymentalny i uczuciowy, dlatego muszę podejść do sprawy bardzo ostrożnie. Co on by zrobił, gdyby był na moim miejscu? Cóż, po raz, nie pozorowałby własnej śmierci, a po prostu by się zabił, więc to wyklucza reakcje. Nie mogę tego przeciągać w nieskończoność.
Wyciągnąłem telefon wcześniej zwinięty w kieszeni moich spodni i wysłałem smsa, który gdzieś tam, po drugiej stronie Londynu, wprawił byłego żołnierza w łzy niedowierzania.
"Czekam w domu. SH".
Niezbyt bolesnego powrotu, Sherlocku!