Łukasz śnił się mojej mamie w dniu, w którym umarł. Chciałabym aby i mi się przyśnił.
Strasznie żałuję, że wmieszałam się w dziwne kwasy pomiędzy moją mamą a ciocią i nie przyszłam na święta do Łukasza. Że nie kupiłam mu prezentu, nie posiedziałam z nim. Zachowywałam się tak jakbym o nim kompletnie zapomniała... A teraz rozpaczam i tęsknie.
Żałuję też tego, że nikt nie dał mu szansy. Że ten pieprzony los nie dał mu szansy na lepsze życie. Przecież miał wyjechać za granice. Napewno miał nadzieję na lepszy start. Więc do cholery, dlaczego stało się tak jak stało? On naprawdę zasługiwał na to szczęście. Bardziej niż ktokolwiek inny.
Znnowu dryfuje pomiędzy 'nie wierzę, że go nie ma' a 'nie dam rady ze świadomością, że go nie ma'. Wczoraj, przygotowując obiad ciągle miałam w głowie słowa mamy, ciągle widziałam jego uśmiech, wracało do mnie miłe uczucie, gdy się do niego przytulałam. Moja mama mówi, że gdy się czymś zajmuje to nie myśli o tym. Mi to nie pomaga. Boję się tego, co będzie po pogrzebie... Kiedy w końcu naprawdę uwierzę.