Nie mogę w to uwierzyć.
Przeżyłam najlepszy sylwester w swoim życiu, wykrzyczałam się, ciągle byłam uśmiechnięta, w końcu spotkałam się z Haczi, uwierzyłam w to, że mogę zacząć inaczej, lepiej.
By po tym wszystkim krzyczeć ze smutku, wpaść w histerie. Jak to mogło się stać?
Wizyta rodziców w mieszkaniu moim i Wadima o godzine 22 była niepokojoca. Wiedziałam, że stało się coś złego i w głowie miałam przeróżne myśli, byłam bliska płaczu, rozpaczy, jednak kiedy usłyszałam imię "Łukasz" a zaraz po tym "nie żyje" wpadłam w stan, który już nigdy się nie powtórzy, przynajmniej nie teraz, choć tak bardzo chciałabym krzyczeć, płakać, zmęczyć się i zasnąć, zapomnieć, przestać myśleć...
Tylko, że nie mogę. Nie mogę, bo nie wierzę. Ciągle mam wrażenie, że on jednak przyjdzie, powie do mnie "cześć, Paulinka", powkurza się na Jelly, bo ta zawsze na niego szczekała, tak radośnie, że aż nieznośnie. Uśmiechnie się, podokucza mi, żeby potem dać się przytulić... Nie wierzę, że ten człowiek już nie wróci.
W tym roku skończyłby dopiero 30 lat. Wiedziałam o nim tak dużo, więcej niż ktokolwiek z naszej rodziny. W te wakacje tyle razy zalaliśmy się razem w trupa, tyle razy go odprowadzałam do domu... Wystarczył raz kiedy nie było mnie obok niego... Raz kiedy go nie odprowadziłam... Tylko raz. Nikt nie dał mu szansy. Nikt nie dał mi szansy. Karetka nawet go nie zabrała. Umarł na miejscu. Kurwa mać. Dlaczego?
Zawsze byliśmy blisko. Na każdym zdjęciu zawsze trzymał mnie na rękach, bawił się ze mną, oboje na każdym zdjęciu uśmiechnięci, weseli.
Jest to dla mnie takie nierealne. Dlaczego tak się stało? Jak to w ogóle możliwe, że go nie spotkam nigdy więcej? Przez te pieprzone studia tak dawno go nie widzialam. Przez pieprzone kwasy w naszej rodzinie nie byłam u niego na świętach. Jak ja mogłam go zostawić samego? Dlaczego nie odwiedziłam go nawet na święta, skoro wiedziałam o nim tak wiele? Dlaczego, kurwa, dlaczego byłam taka głupia? Dlaczego nie mogłam ruszyć dupska i chociaż na chwilę wpaść, pogadać z nim, wypić piwo, cokolwiek? Dlaczego, wiedząc o nim tak wiele zostawiłam go samego? Nie mogę sobie tego wybaczyć.
Co z tego, że tak wiele wiedziałam, że go rozumiałam, że starałam się mu pomóc, że zawsze go broniłam jak ktoś pisnął chociaż jedno, złe słówko o nim? Co z tego skoro kiedy wyjechałam na te głupie studia to go zostawilam? Nie było czasu, tak? A teraz co? Teraz jest czas, ale nie ma go. I co ja mam teraz zrobić? Dlaczego wcześniej się tak zachowywałam?
To jest pierwszy raz kiedy umarł ktoś bliski z mojej rodziny. Pierwszy raz. I jest to osoba młoda, zmarła tak nagle, tak niespodziewanie. Chłopak, który był okazem zdrowia. Który miał jechać za granice. Mama mówiła, że był szczęśliwy kiedy o tym opowiadał. I tylko chyba ja się domyślam dlaczego tak bardzo się cieszył.
Kiedy wróciłam do domu, do Nowogardu i zobaczyłam moj dom zrozumiałam jak bardzo nienawidzę tego miasta. Popełniłam tutaj tyle błędów, a teraz na dodatek już nigdy więcej nie zobaczę mojego ukochanego kuzyna gdzieś na ulicy, albo nie zobaczę jego butów w naszym korytarzu, nie zobaczę też jak wcina obiad babci, nie usłyszę nieznośnego szczekania Jelly i jego oburzenia z tego powodu. I za każdym razem jak będę tutaj wracać będę tylko o tym wspominać, ale już nigdy więcej nie będzie to prawdziwe.
Nie wierzę. Dlaczego Ty?