'miałam bardzo dużo czasu do myślenia. zrozumiałam, że ponownie muszę przewartościować moje życie. pierwszym krokiem była rezygnacja z życia publicznego, które mnie rozstrajało, kosztowało zbyt dużo emocji. potrzebowałam prywatności, spokoju, ciszy. zrozumiałam, że mój życiorys jest dla mnie nie do uniesienia, a spotkania z innymi tylko to pogłębiają. nie ma co już tego rozdrapywać, stało się. najgorsze jest wyczekiwanie, kiedy łudzisz się, że coś się zmieni.
Zastanawiałam się ostatnio ku jakiej śmierci dąże.
nie wiem na co. może to zagadka całego losu człowieka
Mogłam szukać lub poddać się chorobie i łykać prochy dla odwrócenia stanu rzeczy.
Nie chciałam. dopiero pobyt w szpitalach ukazał mi drogę.
Milczałam.
Czekałam na miłość.
Tę, która nie niszczy twórczego szczęścia, jedynie pomaga mu przetrwać.
A przecież kochałam tak mocno. Nawet ludzie mieli wątpliwości, jak potrafiłam przed nimi ukryć ten obłęd.
Niekiedy była to jedynie pustynia uczuć, innym razem walka z pożądaniem.
Czasami uśmiech i przytulenie przez przyjaciół prowadziło do wiary, że może jeszcze nie wszystko stracone.
Jednak był czas rozczarowań, żalu i utraty wiary.
Przechodziłam przez to wszystko. niekiedy sama. innymi razy z pomocnymi dłońmi przyjaciół.
Głód miłości z jego strony opisywałam we włanych myślach. Było to trochę jak samowyzwolenie.
Chyba już nic nie umiałam zrobić. Czekałam na dotyk, uśmiech, troskę, przytulenie. Czekałam na niego.
Wszystko było zamazane chorobliwym oglądaniem rzeczywistości, obroną przed ostateczną utratą Ciebie
dlatego cały obraz był zafałszowany i taką znali mnie różni ludzie.
Przez ponad miesiąc analizy udało mi się dojść do przyczyn i skutków wszelkich zdarzeń.
Nie potrafiłam zwrócić się wtedy o pomoc do kogokolwiek, tak doskonale nie rozumiałam siebie.
Nie mogłam nikomu opowiedzieć o swoich problemach, bo nie wiedziałam jakimi one są.
Gdzieś tam na poboczach świadomości wyczuwałam że się topię, ale to nie wystarczało by dokonać zmiany.
Dlatego nie mogę zostawić swej prawdy tylko dla siebie. To wszystko jest nadzieją, że można wyjść ze spraw prawie beznadziejnych nawet kiedy inni sądzą, że wszystko stracone i już nic nie da się uczynić w tej sytuacji.
Miałam wczoraj piękny sen. z nami w roli głownej.
To było bodajże ognisko razem z naszymi przyjaciółmi. jednak kompletnie nie kojarzę miejsca.
Wszyscy roześmiani skakali w blasku słońca. pamiętam, że siedziałam na trawie. i pamiętam że byłeś obok.
i przez sen popłynęły mi łzy w momencie kiedy znów poczułam ciepło Twoich ust. a na pytanie "co to było?"
ze smutkiem w oczach odpowiedziałeś "zapomnieliśmy się pożegnać...".
Z nadejściem nowego dnia, zdałam sobię sprawę, że to co miałam przez kilka krótkich chwil to tylko sen.
i nie ukrywając. okropnie ruszyło to moimi emocjami i jest to głowna moja myśl, na chwile teraźniejsza.
Odpływanie w niebyt. Wieczny sen. taka chyba jest śmierć.
Nie miałam po co się obudzić. zostałam sama. jak w pustym teatrze i nie miałam juz przed kim odgrywać ról. Wszystko się dla mnie skończyło. A jednak moja walka okazała się nieskuteczna.
Były we mnie dwie moce, które rozpoczęły swój wewnętrzny dialog, które niczym dwa żywioły pochłaniały mnie od środka, po to by wygrać coś czego już nie pojmowałam.
serce i rozum.
i jednak rozum kazał zwątpić. wmawiał sercu, że to koniec. tłumaczył że nie ma sensu się dalej w to zagłębiać.
Jednak serce, jak to serce. nadal czuło i nadal kierowało się swoimi bardzo dużymi uczuciami z małą iskierką nadzieji.
Moja rozchwiana psychika była głodna każdego gestu czułości, każdego zainteresowania.
Chyba mocniej się boję. To będzie jak przypływy i odpływy morza.
Wiara i niepewność.Prawdziwi przyjaciele sprawdzili się.Nie pytam nikogo co dalej.
na to pytanie muszę sobie sama odpowiedzieć.