ile byście mi dały na pierwszym zdjęciu,a ile na drugim?
ja tam różnicy nie widzę kompletnie, może minimalną.. nadal jestem szeroka, nie mam całkowitej przerwy między udami, są boczki i gruby brzuch, tylko cycki zmalały. pfff
zrobię jeszcze jedno zdjęcie jak będę ważyć >45! i jak będzie widoczna różnica.
nie mam co dziś robić, jak zawsze. wiem, jest tyle rzeczy do roboty, tak można ciekawie wykorzystać życie, a mi ono przemija... przejadam je. całe dnie mijają mi na jedzeniu, a potem rzyganiu, na obmyślaniu co zjem, a i tak nie wychodzi bo wymiotuje. zaczynam się obżerać o 14, jem do 15, kończę, rzygam, ogarniam się do 16, a potem znów mam napad i tak do nocy. i żadne powtarzanie sobie, że to był ostatni raz nic nie daje. obżeram się tak kilka razy dziennie codziennie przez pół roku. przypuśćmy, że to 180 dni. to 165 z nich spędziłam na napadach. jak nie rzygałam to tylko przez max. 3 dni jak sama potrafiłam się opanować i max. 4 jak byłam poza domem, na wycieczce szkolnej czy u koleżanki. powody przez które zaczynam jeść są różne. czasami to złość, złe zdarzenie i wytłumaczenie, że jak wszystko jest przeciwko mnie to mam to wszystko gdzieś. i jem. rzadko się zdaża, że się obżeram, bo jestem głodna. nie odczuwam tak wielce głodu, bardziej łaknienie. chodzę po pokoju i nie wiem co ze sobą zrobić, czymś się zająć, bo czuję że zaraz rzucę się na lodówkę. staram się opanować, coś zrobić, ręcę aż mi się trzesą, łzy napływają do oczu i ta myśl: jesteś beznadziejna, nic tylko byś żarła, już nawet normalnie nie umiesz funkcjonować. czasami wystarczy, że ktoś mnie wyprowadzni z równowagi, przerwie wyczekiwany popołudniowy sen, albo coś niewłaściwego zrobi, przyjdzie o niewłaściwej porze. czasem brakuje mi po prostu mamy, tęsknie za czasami kiedy nie było tego jej cwela, jak była blisko, jak czułam się dobrze we własnym mieszkaniu. często jest to też protestem przeciw mamie. tyle razy jej powtarzałam, by nie kupowała słodyczy itd, a one za każdym razem są na swoim miejscu. wtedy jem. myślę sobie, że sama tego chciała. jeśli chce bym z tego wyszła może by się przyłożyła przynajmniej tym, że nie kusi mnie żadnym żarciem i że mnie pilnuje. ale nie. bo żarcie zawsze jest, a jej nigdy nie ma. i znowu jem. i płaczę. bo jak o moje błędy mogę posądzać osobę, która tyle mi dała i tak się stara? a ja ją ranię. ciągle są ze mną problemy.
tyle rzeczy chciałabym jeszcze z siebie wyrzucić, ale sama już nie wiem od czego zacząć. przepraszam, ale po prostu musiałam to napisać...