Żywię w sobie dwie skryte ambicje. Jedna z nich to udowodnić całemu światu, że samotność, która mi towarzyszy bywa naturalna, kojąca i mało autodestrukcyjna, druga zaś to suma moich przekonań, które muszą ujrzeć światło dzienne - coś w stylu - jeśli prawda jest kłamstwem to ilość moich grzechów powinna być mierzona miarą mych oddechów. Jestem złym człowiekiem w swojej dobroci. W moich anielskich oczach kryje się diabeł, który nieustannie pragnie ludzkiego cierpienia. Przesiąkłam syfem rzeczywistości na tyle, że mechanizm nienawiści staje się moim drogowskazem ku lepszemu życiu. Moje serce wciąż cierpi i tęskni, ale nigdy nie umiera. Bije wolno, cicho, często nawet z wielkim trudem, ale zawsze mała iskra nadziei podtrzymuje ten uciążliwy mięsień przy życiu. Mam tutaj misję do spełnienia, więc nie mogę się poddać. I choć będę upadać setki razy i tyle samo będę wstawać, to wiem, że ten ból jest wart wszelkiego poświęcenia. Miłość do Ciebie była moim początkiem i końcem. Teraz jest zwykłą formalnością, wspomnieniem, którego się nie wyrzekłam, bólem, który zdążyłam pokochać i tęsknotą, za którą już nie tęsknię. Jestem częścią Twoich uczuć i chyba lepiej mieć Ciebie w sercu jako niespełnione marzenie, niż nie mieć Ciebie wcale. Nie żałuję, że przestałam się uśmiechać i żyć dla kogoś, nie żałuję, że przestałam potrzebować ludzi i kogoś, kto będzie potrzebował mnie - nie żałuję niczego, żadnej chwili, żadnego gestu, żadnego spojrzenia, słowa ani uczucia. Nauczyłeś mnie wiele i choć nauka była bardzo bolesna, bo każdą z Twoich taktyk poznawałam na własnej skórze, to wiedz, że dziś z ręką na sercu mogłabym Ci za wszystko podziękować. Nienawidzę ludzi, ale Ty masz szczęście. Jesteś raną, której nie leczę, a nawet taką, którą lubię czasem rozdrapywać. Stałam się emocjonalną masochistką i to jedyny ślad, jaki po sobie zostawiłeś w moim sercu. Byłeś ponad wszystkim i wszystkimi - byłeś najlepszą nagrodą od losu. A może nadal jesteś?