Nie jest łatwo uświadomić sobie, że to co już było, nigdy już nie będzie miało miejsca.. Że to w co wierzymy jest tylko złudną nadzieją. A gdy już sobie to uświadomimy... cóż, trzeba przyznać, że cholernie boli. I potrzeba czasu, żeby przestało boleć, chociaż często tak na prawdę wydaje nam się tylko, że to już nie rani, że nie czujemy tego bólu. A tak na prawdę po tygodniu czy może miesiącu, a nawet roku ukrywamy ten ból za maską udawanego szczęścia. Bo po co pokazywać całemu światu jak bardzo się cierpi, prawda? Człowiekowi lepiej jest ukrywać cierpienie i powiedzieć "jest spoko".
Zostałam wciągnięta w grę, nie opierałam się, to wydawało się przecież takie łatwe. Te 'rozmowy nocą'. A teraz mam ochotę wyjść na Mount Everest i krzyczeć, krzyczeć, krzyczeć. I robię to w myślach, ale nikt mnie nie słyszy. Albo inaczej: słyszą mnie, ale nie słyszy mnie osoba do której ten krzyk jest skierowany.
Po co przepraszać, skoro to niczego nie zmienia? Po co przepraszać, skoro nie zamierza się zmieniać swojego postepowania? Dla samego faktu przeproszenia? Napisania dwóch słow: "Wybacz mi.." i reszty bezsensownie posklejanych w słowa liter? Bezsens.
Król odjechał na swoim nie-białym rumaku.
Dalej stoję na szczycie i krzyczę.
Ciekawe kiedy moje gardło będzie zdarte