My Drawing Story 1
Przyszedł czas na post dotyczący moich zainteresowań. Stwierdziłam, że lepiej będzie dla mnie
i dla Was, gdy będziecie wiedzieć, czym zajmuję się na co dzień, co dodaje mojemu życiu kolorytu,
czemu tak naprawdę oddaję moje serce i zaangażowanie. Podzielę tę historię na dwie części, gdyż
nie opiszę tego w kilkunastu zdaniach i obawiam się, że nie zmieszczę wszystkiego w jednym wpisie.
Wszystko zaczęło się ładnych kilka lat temu, gdy miałam sześć lat, być może wkraczałam już
w okres siedmiolatki. Razem z kuzynką często przesiadywałyśmy w kuchni u dziadków i rysowałyśmy.
No, przynajmniej próbowałyśmy to robić. Wybierałyśmy postacie ze znanych nam kreskówek.
Wiadomo, małolaty niewiele mogły wtedy umieć. Z tego, co pamiętam, rysowałyśmy dzień w dzień.
Najpierw coś na wzór szkicu, później nadawanie portretowi koloru. Nasz dziadek prowadził serwis
ubezpieczeniowy UNIQA. Często przyjmował swoich klientów w małej altance. Obydwie postanowiłyśmy
to wykorzystać. Pamiętam, że wtedy ściany jeszcze były bardzo jasne. Z racji tego, że wiele ludzi
się tam przewijało, mogło podziwiać nasze prace. Już wtedy umiałyśmy jako tako malować, więc
wzięłyśmy się za masowe produkowanie rysunków. Tydzień później miałyśmy gotową stertę dzieł,
które zamierzałyśmy wywiesić. Całe ściany były obklejone kolorowymi rysunkami - jedna ściana była
moja, druga przedstawiała prace kuzynki. Znalazł się nawet jeden klient, który kupił od nas cztery
rysunki - po dwa od każdej z nas. Razem zarobiłyśmy dwadzieścia złotych, czego zupełnie się nie
spodziewałyśmy. Dało nam to motywację. Później czasami bazgroliłyśmy wspólnie, jednak moja
''wspólniczka'' odstawiła rysowanie, nie mam pojęcia dlaczego. Rozpoczął się rok szkolny. Ogłoszono
konkurs plastyczny SKO, trzeba było narysować coś dotyczące oszczędzania. Jako pierwszoklasistka,
z pomocą rodziców stwierdziliśmy, że powinnam coś wykleić. Niestety nie mam zdjęcia tego
projektu, ale pamiętam, że było tam coś w rodzaju jakiegoś wozu ze staroświeckimi kołami
i kilka monet. Zbliżały się wyniki. Na apelu podsumowującym semestr ogłoszono, że zajęłam
drugie miejsce. Jak na pierwszą nagrodę w takim wieku, to naprawdę dobrze. Kilka miesięcy
później w szkole zorganizowano zabawy dla każdej z klas - polegało to na tym, że losowaliśmy
numerki z dziennika - każdy wylosowany kolejno podchodził do stolika i wybierał rzecz dla siebie.
Nauczycielka poprosiła mnie, bym jako pierwsza losowała. Wylosowałam swój numer, więc
podeszłam do stolika z nagrodami i wybrałam coś dla mnie - teczkę z flamastrami, kredkami
takimi i siakimi, ołówkami i innymi pierdołami. Wtedy był szał na takie rzeczy.
Używałam długo tego zestawu, jednak bardziej odpowiadały mi kredki i ołówki.