Są takie dobre, ciepłe momenty, w których uświadamiamy sobie, że nie ma niemożliwego. Spokojnie patrzymy na siebie, swoje życie. Wolno układają się dni.
Mimo tego, że jestem hazardzistką, jeśli chodzi o moje własne życie, mimo tego, że lubię karmić się złudzeniami - z pełną świadomością ich nierealności - mimo tego wszystkiego czuję się ostatnio tak szczęśliwym człowiekiem, że niczego więcej mi już nie trzeba.
Uśmiecham się patrząc na to, jak było, jak będzie, a przede wszystkim - jak jest.
Bo czego mam się bać?
Siebie?
*
Woodstock w moim wykonaniu umarł śmiercią naturalną - jednodniowe przesunięcie planów i inne perypetie. Za to jutro wracam w Bieszczady - tym razem statycznie; czas nadrobić zaleglości książkowo-edukacyjne.
W ramach uśmiechów - henną na dekolcie, wieczorem na film, teraz trochę Sapkowskiego, Pearl Jam w głośnikach.
Lubię czuć się pewna i silna.
Czuję.