Są takie momenty, kiedy sobie skromnie myślę, że w końcu coś zaczęło się w tym moim życiu układać.
Ale te momenty są tak krótkie, że ledwo odczuwam te małe chwile szczęścia -czy czego tam kolwiek, co czujesz kiedy myślisz, że coś się układa. Smutne to jest trochę.
Nigdy nie jest na tyle źle, żeby ta beznadzieja zdominowała mi życie. Ale też nigdy nie jest na tyle dobrze, żebym mogła ze spokojem na sercu kłaść się spać, i z taką samą lekkością się budzić.
W ciągu dnia staram się tak czymś zająć, żeby nie mieć czasu na myślenie o głupotach. Ale kiedy idę spać, to czasami przez 2-3 godziny biję się z myślami, z rozwiązywaniem problemów i zadawaniem milion pytań o tematyce ''dlaczego'' itd.
Dawno nie czułam pełnego spokoju i takiej beztroskości. Trochę mi tego zaczyna brakować.
Jeżeli nie pamięta się jakim uczuciem jest miłość, to skąd wiedzieć, że się jest zakochanym? Może to nie miłość.. tylko głód? Na przykład.
Straszne uczucie kiedy uzależniasz się od czegoś/lub kogoś, od czego nie chcesz być zależnym. I brak tego cię wypala. Im masz tego mniej, tym bardziej tego chcesz. A im bardziej chcesz, tym bardziej nie powinienieś chcieć. I tak w kółko. Całkiem fajna zabawa.
Każdy człowiek ma w sobie coś ze skurwysyna. U niektórych okazywanie tych cech przychodzi gładko, u innych ujawniają się pod wpływem jakiś bodźców. Inni udają, że są skurwielami, mimo że tak naprawdę mają wielkie serce. Ludzie wstydzą się dawać swoje serce. Nikt nie chce uchodzić za mięczaka, mimo że tak naprawdę okazanie serca jest raczej wynikiem odwagi, a nie tchórzostwa.
Nienawidzę u ludzi tego unikania rozmowy. Takie ''mam na Ciebię wyjebane, ale sam domyśl się dlaczego i co z tym zrobić''. I najchętniej wtedy ma się ochotę trzasnąć drzwiami, zamknąć je na klucz, a klucz spalić. Ale nasza natura jest sprzeczna i zawsze chcemy tego, czego chcieć nie powinniśmy. Dlatego trzaskamy tymi drzwiami, ale nawet jeśli zamykamy je na klucz, to go nie palimy, tylko chowamy. A za parę większych chwil bierzemy go z powrotem do ręki i otwieramy drzwi, za którymi czeka osoba, która nie jest nas wcale warta. I tak życie się toczy w większości relacjach. To takie straszne, kiedy magnes działa na osoby, od których powinniśmy się trzymać z daleka. I takim sposobem straciłam całkowicie wątek tego, o czym myślałam na początku. Zatem powstaje jeden wielki gówniany wpis o niczym.
Mam dzisiaj dzień zły na maksa. Nie zrobiłam nic produktywnego. Nic. Ale w sumie mam to gdzieś i idę zaraz spać.
Dobrze jest mieć w życiu dystans. Nie można nikomu ufać w 100%. Trzeba mieć dystans do przyjaźni, miłości a najbardziej do siebie samego. Ale wiecie co robi taki nadużywany dystans z człowiekiem? Kiedy czegoś bardzo chcesz, ale wmawiasz sobie, że wcale tego nie pragniesz? Wiecie jak to destrukcyjnie działa po pewnym czasie? Wygląda to tak, że nawet jeżeli dzieje się coś, co powinno powodowac u nas falę szczęscia, tak naprawdę powoduję strasznie dużą niepewność i masę obaw. Nabiera się jakby.. dystansu do własnego szczęścia. Nie cieszy się nim, bo posiada się świadomość, że na pewno zaraz stanie się coś co zniszczy to szczęście, że może ta chwila radości jest niesłuszna, że pewnie wszyscy wokół i tak nas oszukują i nie ma powodu do żadnych radości. Wiecie jak ciężko się żyje z takim dystansem? Zaczyna się sobie wmawiać różne rzeczy, a jeśli wmawia się je sobie bardzo długo, to stają się prawdą. To śmieszne, ale trzeba mieć dystans do dystansu.. Brzmi to jak największa hipokryzja świata.
Chyba nigdy nie nauczę się zaufania. Zostało tak nadszarpnięte, że choćbym próbowała, to zawsze to zaufanie ma na sobie piętno obaw i tak dalej. I tak to się wszystko zapętla.
Nawet jeżeli przez chwilę jest naprawdę okej, to w końcu przyjdzie ten strach, który nie pozwoli nam się cieszyć tym co mamy.
Nie ma chyba takiej osoby na tym świecie, która byłaby w stanie sprawić, że moje zmartwienia ograniczałyby się do wyboru koszulki każdego ranka. Zawsze będe zasypiać z milionem pytań, i budzić się z brakiem odpowiedzi.
I dlatego nigdy nie będe dobrze spać.