Czasami przychodzi taki dzień, który przychodzi całkiem znienacka i uświadamia nam jakimi marnymi niedoskonałościami jesteśmy, w tym świecie kreowanym i pragnącym doskonałości i perfekcji. Nie ma ideałów, to wie chyba każdy człowiek, któremu szare komórki działają jak należy. Bywa tak, że ma się to wszystko w dupie. Co nas obchodzi zdanie ludzi, którzy też nie są perfekcyjni? Czym mamy się martwić skoro nie można osiągnąć doskonałości. Zawsze znajdzie się ktoś, komu nie spasujemy. Zawsze znajdzie się coś, co będzie dużą wadą, której nie da się zmienić. Tacy jesteśmy i powinno to być naturalne. Niestety, na okrągło się słyszy o 'ideałach' (które tak naprawdę nie istnieją), że ten nasz nieidealizm czasami bardzo daje się we znaki. Przychodzi taki moment, sytuacja, czy chwila, kiedy jest to dla nas nad wyraz odczuwalne i nieprzyjemne. Ciężko jest zmienić siebie. Czasami jest to niemal niemożliwe. Jeżeli jesteśmy TACY, a nie inni, to ktoś musi nas takimi pokochać, a nie próbować zmieniać, czy wywierać presję zmian. I tak dalej, i tak dalej. Przeważnie się nie przejmuje takimi głupotami. Kto ma być ze mną, to jest i wiem, że będzie, bez względu na to kim jestem, co robię, co mówię, jakie mam poglądy i jakie decyzje podejmuje. Gorzej, jeżeli sama czuję, że coś jest nie tak, i chcę to zmienić, ale nie potrafię. Czasami wiemy co jest nie tak, ale tak długo to maskujemy, udajemy i z tym żyjemy, że jakakolwiek zmiana jest bardzo ciężka. Zmiany ogólnie są ciężkie dla ludzi. Zwłaszcza dla tych, którzy długi czas żyją według okreslonych schematów. Sama tego nie lubię. Muszę się długo przyzwyczajać, a jeżeli źle się z tym czuję, to się poddaję i wracam do punktu wyjścia.
Wszystko mnie ostatnio denerwuje. Żyję w takim środowisku, w którym wszyscy oczekują ode mnie perfekcji. Że powinnam być taka, a nie taka, powinnam wyglądać tak, a nie inaczej. I jest to pewnego rodzaju presja, jeżeli ludzie wytykają tylko te nieidealne częsci. Człowiek uczy się całe życie, tak samo jak kształtuje swój charakter. To, że teraz jestem TAKA i jest we mnie coraz mniej TAMTEJ osoby, to nie jest moja wina, tylko ludzi, którzy w przeciągu ostatniego roku się do tych zmian przyczynili. Mniej miłości, więcej nienawiści. Na pewno jest łatwiej tak żyć, ale nie jest to wcale takie dobre. To co się dzieje z człowiekiem, pod wpływem takich zmian jest niemożliwe do opisania. To takie wypieranie swojej osobowości na siłe. Czujesz, że robisz coś wbrew sobie, ale to robisz, bo wiesz, ze tak będzie lepiej. Zamiast kochać, na siłę odpychasz wszystko co ma aspekt miłości i jakichkolwiek uczuć, mimo że tak naprawdę tego nie chcesz. To jest broń, którą chyba każdy uruchamia w pewnym momencie życia. To jest moment, kiedy trzeba skupić się na sobie, a nie na rzeczach, które tak czy owak się rozpadną i tylko zostawią piętno. To są takie zmiany, które są nam potrzebne, jednakże robimy to na siłę. Zmiany na siłę. Wypieranie siebie i tego, co czujemy. I mimo, że wiem, że nie jest to dobre, zwłaszcza dla mnie, to nie potrafię inaczej, bo jest to pewnego rodzaju 'broń'. Zatruwa bardziej mnie niż innych, ale licze, że jest to mniejsze zło. Wiąże się to z nieprzyjemnymi aspektami, których ruszać nie będe, mimo że w kółko ktoś mnie o to pyta. Nie wiem dlaczego, nie wiem po co.
Nie zawsze, ale często udajemy kogoś kim nie jesteśmy, ale kim społeczeństwo chce żebyśmy byli. Próbujemy się dopasować do kogoś, lub czegoś, albo udajemy kogoś innego dla drugiej osoby. Chcemy być dla niej tacy idealni, bo wiemy, że nie doceni nas wystarczająco takich wybrakowanych i wadliwych z każdej strony.
I mija tydzień, miesiąc, jeden drugi i trzeci. I nagle koniec, wybuchamy jak tykające tygodniami bomby. Ciężko jest odnaleźć się w takim bezsensownym 21 wieku, który na każdym kroku wywiera presje.
Brakuje mi tu, brakuje mi tam, tam będzie brakowało zawsze, a na tamto jest już za późno. Najgorsza jest świadomość, że na coś jest za późno. Zdrowia się nie przywróci w dwa dni, czasami ma się takie wady, z którymi trzeba żyć do końca, mimo że są tak cholernie uciążliwe. Nie ma dnia żebym o tym nie myślała. Sama świadomość mnie boli, a bezradność jeszcze bardziej.
Czasami czuje się tak, jakby Bóg stworzył mnie z samych wad. Fizycznych i emocjonalnych. Nie ma we mnie nic, co byłabym w stanie zaakceptować od A do Z. Ani pół rzeczy, nawet najmniejszej. I to nie są kompleksy na miarę 21 wieku, tylko świadomość, że są rzeczy których nie da się naprawić. Zwłaszcza jesli od początku są zepsute. Ciężka praca popłaca. Gówno prawda. Ile można się namęczyć a nic z tego nie mieć. Wiesz jak to jest, kiedy pracujesz nad swoim ciałem miesiącami a masz z tego jedno wielkie gówno? Wszystko przez jakieś głupie leki i choroby. Czyli tak naprawdę nie z naszej winy. Nie masz przez to wpływu na swoje ciało, choćbyś ćwiczył 3 razy dziennie. Nie możesz NIC. Ta bezradność czasami tak mnie wkurwia. Męczysz się a nic z tego nie masz, poza satysfakcją z zaliczonego treningu. Lubie to robić, bo czuje się lepiej pod względem psychicznym. Ale to za mało jak na taką ilość poświęconych tygodniowo godzin. Poczucie marnowanego czasu, to chyba jeno z najczęściej towarzyszących mi uczuć. Albo marnuje czas na siebie i nic z tego nie mam, albo marnuje czas na kogoś, kto jakby nie patrzeć nie jest osobą, na którą warto marnować chociażby sekundę.Żyjesz tym z tygodnia na tydzień i jest okej. Dopóki nie przyjdzie taki moment, że pęka w Tobie wszystko. Uświadamiasz sobie jakie błędne koło zataczasz. Ciągle tylko z deszczu pod rynne. Z jednego problemu, robią się dwa. Rozwiążesz problem, zaraz robi się drugi, a gdy rozwiążesz ten drugi, to wraca ten pierwszy. A ludzie, to są takie chujki, które nie pozwolą Ci zapomnieć o tym, że nie jesteś idealną jednostką. To jest nasza cecha. Lubimy, kiedy ktoś ma gorzej.
Codziennie rano miliony kobiet nakładają porządną warstwę makijażu, który tworzy pewnego rodzaju maskę, która zakrywa to jak obecnie się one czują. Nie chodzi o zakrywanie niedoskonałości cery, tylko o takie poczucie bezpieczeństwa. Że nikt nie wie, w jakim stanie aktualnie się znajdujemy. Mamy makijaż, ten sam od wielu miesięcy i daje nam on pewność siebie. Zawsze tak było. Ludzie nie powinni wiedzieć, że jest nam czasem trochę gorzej. Im mniej wiedzą, tym lepiej śpią. Po to nosi się te głupie, niewidzialne maski. Można mieć ich kilkadziesiąt, ale żadna nie powinna pokazywać tego, że czujemy się czasami gorzej.
Rok 2015 był dla mnie bardzo przełomowym rokiem. Ukształtowałam się JA, taka jak jestem teraz. Mam tak wadliwą osobowość, że sama przyłożyłabym sobie pistolet do głowy. Ale nie stać mnie, żeby go kupić.
Nienawidze siebie za tą oschłość, którą mam teraz. Za tą nienawiść, która wypełnia mnie w 90%. Nienawidze ludzi. Czasami czuje się jak socjopata. Drażnią mnie ludzie. Nie mam ochoty z nimi przebywać, ani z nimi rozmawiać. Robie to, bo musze. Nie mogę przecież siedzieć w domu. Wszystko robie z nienawiści. Biegam, bo mnie ludzie wkurzają. Robię ciastka i się na nich wyżywam, zamiast cieszyć się, że są święta. Maluję, nie dlatego że mam wenę, tylko dlatego, że musze się wyżyć. Trenuje, bo jak mnie coś nie boli, to źle się czuję. Wszystko się zapętla do negatywnych uczuć, których nie widać. One są, ale są we mnie, a nie na zewnątrz.
Straciłam tyle ważnych swoich cech, za które sama się lubiłam. Współczucie i wrażliwość. Nie ruszają mnie stare sentymenty, które ruszały mnie jeszcze zeszłego lata. Nie działają na mnie miłe słowa i gesty. Mam wrażenie, że każde miłe słowo, to jest kłamstwo. Że nikt nie mówi nic szczerze. Nie wiem jak to nazwać, bo nie jest to obojętność. CHCĘ. Bardzo chcę. Ale nie mogę. Nie umiem. Nie pamiętam jak to się robiło. Czasami tak się staram, ale gdy zaczyna mi wychodzić, to dzieje się coś destrukcyjnego, co automatycznie wyzwala we mnie negatywne emocje. I czas pryska w sekundę.
Nie pamiętam nawet jak się kogoś kocha. Odpycham wszystko co zwiastuje miłość. I czasami chciałabym przestać to robić, bo nie jest to łatwe. Czasami musze się zmuszać. Chcę, czuję coś, ale się boję, więc automatycznie się powstrzymuje. Brak idealności, który daje o sobie mocno znać przeszkadza chyba we wszystkim. Odnosi się wrażenie, że jeżeli się jest aż zbyt niedoskonałym to nie zasługuje się na nic. Oczywiście jest to błędne odczucie. Tylko że wszystko zmierza do idealności. W tym tkwi problem.
/Na podsumowanie 2015 przyjdzie czas. Na pewno (mimo wszystko) był to jeden z lepszych roków :d,
żegnam.