Zaczynam czuś się coraz gorzej. Czasem wydaje mi się, że pozbyłam się tego uczucia, ale zaraz kulę się gdzieś w kącie, oplatając kolana rękoma, z płaczem i naganą za zwątpienie.
Wątpię... w siebie, w miłość, w całe moje śmieszne życiowe zmagania. Powątpiewam ze strachem w oczach. Kim jestem? Emocjonalnie wyniszczoną trawą, która jest zielona gdy ktoś przypomni sobie gdzie stoi konewka, by mnie podlać. ... Jak uwięziona na sznurku osa, zła i zbyt dumna, by sięgnąć po pomoc.
Tak bardzo oddałam się miłości do mojego fotoblogowego hasła, że zaczynam odrzucać względy innych. Nie zwracam uwagi na to, że się komuś podobam. Nie dopuszczam do siebie myśli, że mogę się komuś podobać. Znów zaczynam ranić innych, bo wydaje mi się, że moje czekanie na księcia się opłaci. Moje głupie serce, samo wybiera sobie księcia na białym koniu, czyli najbardziej nierealne uczucie...
Sopot będzie odbijał mi się jeszcze długo. I to nie przez hektolitry alkoholu, imprezy i nowe znajomości - bo te akurat zapamiętam dobrze, a przez zbyt wielką zawiść i wiarę w to, że jestem najlepsza. Zachowaniem gwiazdeczki tylko wszystko tracę. Potrzebna mi lekcja pokory i samokontroli. Bo dyskwalifikacja, czwarte i trzecie miejsce to nie powód do radości, a do spięcia pośladków i dalszej pracy nad sobą i końmi.
Połowa wakacji za mną, i mam nadzieję że druga połowa przyniesie mi więcej szcześcia i jakiś wyjazd, który będę mogła wspominać, bo póki co - moje plany Woodstockowe, bungee i kilka innych szaleńst, diabli wzieli.