Urzeczywistnianie marzeń przekładamy na nieco późniejszy termin.
Czekanie sprawia, że gorzknieje cała słodycz w nas.
To z jednej strony.
Inną kwestią jest to, że właśnie czekanie kręci mnie najbardziej.
Zdobywanie i trudy z tym związane.
Sekundy radości z powodu osiągnięcia celu, a potem...
fucking perfect circle of life się zatacza i znów rodzą się pragnienia.
Gdyby marzenia traktować jak dzieci, które nosi się aż do jebanego wyklucia,to:
- tysiąckrotnie poroniłam
- dokonałam aborcji razy milion
- wiele moich bachorów mnie rozczarowało
- doczekałam się mimo wszystko gromadki nienajgorszych dzieci.