Mieliście kiedyś sen z którego chcieliście się wybudzić a nie mogliście? Ja dziś miałam taki sen, a raczej koszmar. Nie pamiętam dokładnie co mi się śniło, ale to nie był dobry sen. Śniąc czułam jak moje rozpalone ciało drży, jak spływają po nim zimne krople, to było zupełnie tak jakbym była uwięziona gdzieś w innym świecie, w świecie wiele razy gorszym od tego w którym tkwie na codzień. Teraz czuję, że już nie mam gdzie uciec od tej chorej rzeczywistości która mnie otacza. Zawsze gdy przytłaczał mnie jakiś problem, zamykałam oczy i wędrowałam do krainy wolnej od bólu, łez i cierpienia, teraz to miejsce już nie jest oazą w której mogę się skryć i opatrzeć krwawe, głębokie rany jakie zadaje mi ten świat. Jedna noc, jeden sen i boję się teraz tych snów. Próbowałam się wybudzić, krzyczeć, tak bardzo chciałam by ktoś przyszedł i wyrwał mnie z tego koszmaru, ale coś tak jakby blokowało moje ciało, a na szyi było coś na kształt pętli która zaciskała się coraz mocniej z każdą próbą wydobycia z siebie jakiegokolwiek dźwięku, każda taka próba wywoływała wewnętrzny krwotok który paraliżował mnie jeszcze bardziej. Widziałam twarze, wstrętne twarze śmiejące mi się prosto w oczy, dobrzy ludzie o złych intencjach, ludzie którzy chcieli mnie skrzywdzić. Czyżby ten sen był odzwierciedleniem ponurej rzeczywistości? W końcu, po kilku godzinach psychicznego cierpienia udało mi się przebudzić, jednak nie było to ukojeniem. Moje mięśnie rozrywał ból, a serce, to moje malutkie serduszko rozszarpane przez świat na milion kawałeczków do tej pory jest jakby uciskane, cholernie mocno, a ten uścisk miażdży te wszystkie jego części tak bardzo, że kruszą się na jeszcze mniejsze elementy. Wstając czułam gorzkie krople spływające po moich policzkach, krople wielkie jak grochy rozbijające się przeraźliwie na moich drżących dłoniach w których próbowałam ukryć twarz przed czymś, co mogło być tuż obok. Ciężko mi opisać co się ze mną działo. Wiem, że to nie tylko wina snu. Spalam się już jakiś czas, z każdym dniem na nowo i jeszcze mocniej niż poprzednio, spalam się nieubłaganie szybko, płonę w tym z czym stykam się każdego dnia. Już tak długo nie śpię a moje oczy nadal się szklą, nadal napływa do nich milion łez które się cisną na zewnątrz, jednak teraz te łzy nie spływają po moich policzkach. Ciągle próbuję jakoś wydostać się z dna w którym aktualnie tkwię, rozdrapuję już stare, zabliźnione rany, tylko po co? Chyba chcę w ten sposób doszukać się czegoś, co w przeszłości przeoczyłam, chcę lepiej poznać samą siebie by wiedzieć jak wygrzebać się z tego gówna w którym tone. Ale prawda jest taka, że wcale nie znam samej siebie, jestem dla siebie cholerną zagadką której nie rozumiem i nie potrafię rozszyfrować. Moje serce jak i psychika to jedna wielka układanka, na pierwszy rzut oka prosta, dla dzieci od lat pięciu, jednak jakby się bliżej jej przyjrzeć, jakby spróbować poskładać to wszystko w jedną całość okazuje się, że jest to niemożliwe, że elementy do siebie nie pasują. Opadam już z sił. Nienawidzę tego stanu w którym trwam od tak dawna. Ja, osoba z pozorów wiecznie uśmiechnięta, pełna radośći, chęci i sił do życia, wieczna optymistka potrafiąca znaleźć w każdej, nawet najgorszej sytuacji jakies wyjście. Nikt chyba jednak nie wiem, co przeżywam na codzień, jaka jestem, jaką jestem ruiną. Jestem wrakiem człowieka, słabą, psychicznie chorą istotką, która nadal żyje lecz przestaje już istnieć. Jestem słaba w takim stopniu, że nie potrafię się pozbierać, nie potrafię naprawić swojego życia, zrozumieć samej siebie i tego teatrzyku w którym gram chociaż nie chcę, bo nie chcę uczestniczyć w sztucznym przedstawieniu. Nie każdy tutaj gra, owszem, nie każdy jest aktorem, ale jak rozpoznać kto gra a kto żyje na prawdę, gdy każdy aktor daje z siebie więcej niż sto procent, daje z siebie więcej niż może by ukryć to, że jego charakter, jego czyny i jego dusza to tylko przypisana mu wcześniej rola której się trzyma? Jak rozpoznać czyje intencje są prawdziwe i szczere a czyje to tylko część tej chorej gry? Nie potrafię tego rozszyfrować, co sprawia, że jestem jeszcze słabsza, bardziej bezradna. Jednak jestem silna na tyle, że nie pozwolę pożreć się żywcem temu niesprawiedliwemu światu, nie pozwolę by ten syf mnie pochłonął. Jestem silna na tyle, że nie potrafię powiedzieć 'dość' nie potrafię jebnąć tym wszystkim w kąt, nie potrafię tego zakończyć. Jestem za bardzo tchurzliwa by zakończyć swoje życie, jednak chyba odważna na tyle, że mimo wszystko chcę dalej żyć. Nie umiem sobie pomóc bo nie mam pojęcia co mi jest, nie wiem co mi dolega. Gubie się już w tym wszystkim. Do tego doszło, że wypisuję wszystkie słowa które tak bardzo chciałabym wykrzyczeć na jakimś zjebanym fotoblożku. Wypisuje je tu, bo tylko tak mogę to z siebie wyrzucić, a nawet nie wiem jak te słowa odpowiednio ułożyć, dobrać by perfekcyjnie opisać to co czuje. Ale czy czuję? Czy ktoś kto zamraża nieustannie swoje serce i ucieka od czegoś, czego tak bardzo potrzebował do szczęścia może coś czuć? Czy można coś czuć mając twarde, oziębłe serce skruszone tak bardzo, że gdyby spróbować je zamknąć w dłoni to uciekło by między palcami niczym suchy piach? Nie kminię już tego. Jest coraz później, ciekawa jestem ile wytrzymam bez snu. Tak bardzo się boję, że kolejny raz nie będę mogła się wybudzić, boje się, że znów przyśni mi się coś okropnego. Spokojnie zasnę tylko wtedy, gdy będzie ktoś zasypiał obok mnie, ktoś do kogo będę mogła się bezkarnie wtulić upajając się bijącym od tej osoby ciepłem. Czuję, że czeka mnie ciężka noc.
Życzę dobrej nocy tym którzy są na tyle silni, że byli w stanie przeczytać tą notkę nie zasypiając w połowię. Tak więc, dziękuję i dobranoc.
" Chce mieć otwarte oczy i nadal ludziom wierzyć
Już mam otwarte oczy - oni nadal nie są szczerzy. "