Teraz już mogę na spokojnie napisać przygotowania i dzień slubny :):)Oto moja fryzura ślubna, podziękowania itp.
PIĄTEK:
Wielka nerwówka, ponieważ duże problemy na sali. Dużo gotowania, jeżdżenia do domu i na miasto po wiele rzeczy. Stresu nie było wcale. Koniec dnia był nerwowy, gdyż niedaleko sali był wypadek więc z Jackiem pomyśleliśmy, że coś stało sie na sali :OO. Pojechaliśmy i nas szczęście wszystko w porządku. balonów ponad 200 zostało nadmuchanych.
SOBOTA:
Ja i Jacuś już o 6:00 na nogach, bo o 6:30 kucharka miała być na sali. Pojechaliśmy na sale uzupełnić wiejski stół. Później kawa, melisa dla taty bo był tak blady i wystraszony, że bałam się, że nam padnie przed błogosławieństwem :O . Ruszamy do fryzjera. Zero stresu, fryzury wyszły idealnie, kierunek makijażystka . Siedzę pomalowana, a tu dzwoni wodzirej i mówi, że prąd wywala na sali Ja już stres i co teraz.... :O okazało się, ze zapomnieliśmy włączyć korki na sali :D:D Przyjeżdżamy o 15: 00 do domu mój tata po kolejnej melisie śpi... Goście się zjeżdżają mnie stres dopada, zaczyna do mnie docierać co się dzieje. 15:30 ubieranie stres sięga zenitu próbuje powstrzymac zły, ale słabo mi to wychodzi. Błogosławieństwo było już początkiem litrów łez wylanych. Oczywscie głupie komentarze ludzi były bez cenne... W kościele, stojąc z Tata czułam jak cały sie trzęsie bałam się, że nie damy rady dość do ołtarza to mojego Jacka, cała drogę próbowaliśmy się z Tatą uspokoić, ale łzy lały się same..Przekazanie mnie Jackowi i słowa taty kolejne litry łez (makijaż cudowny wszystko wytrzymywał). Msza była spokojnie, aż do przysięgi staliśmy patrząc na siebie stres mnie dopadł, było mi gorąco i zimno na przemian łzy z uśmiechem mieszały się wzajemnie. Koniec mszy, a tu świadek z jego dziewczyną zrobili nam niespodziankę i słyszę piękną pieśń Alleluja. Kolejne łzy szczęścia i wzruszenia. Koniec mszy uf... koniec łez :D:D Życzenia i jakoś poszło.
Podjeżdżamy pod salę weselną, kieliszki tłuką się idealnie, wchodzimy na sale sto lat. Siadamy do stołów i już słyszę kolejne narzekanie. Niewdzięczność ludzka nie zna granic. Wesele przeleciało momentalnie. Z kościoła pamiętam bardzo mało rzeczy więc cieszę się, że bedzie płyta. Ponoć pół kościoła płakało razem zemną na mszy :D:D
Już po wszystkim okres ślubny był gorączkowy, pełen wzruszeń, emocji i złości, ale i tak mimo wszystko było cudnie :):)
Po poprawinach już nie mogłam się doczekać naszego wyjazdu do Zakopanego.
Co jak co, ale świadkową i świadek spisali się na medal, lepszych nie mogliśmy wybrać. :*
Dziekuje wszystkim, za zyczenia :*
Teraz czekamy na zdjecia i film