Każdy ma swoją historię. Dzisiaj podzielę się z Wami moją własną.
Tak jak pisałam wcześniej, brałam ślub 4 lata temu, w okresie pandemii. Chociaż ostatnio uświadomiłam sobie, że za niedługo będzie już 5 rocznica, w koću mamy już 2025 rok :) Ślub był zaplanowany od dłuższego czasu, więc niestety obecna sytuacja wiązała się z wieloma wyrzeczeniami i emocjami. Wesele zamiast na dużej sali w gronie całej rodziny i przyjaciół zostało ograniczone do skromnego obiadu i kolacji w mieszkaniu w obecności świadków i rodziców. Nie było to łatwe, jednak po takim czasie przygotowań już nie mieliśmy siły na to, by wszystko przekładać na kolejne lata. Długo czekaliśmy na ten moment i spodziewaliśy się wielu wyzwań, ale nie czegoś takiego.
Po ślubie przyszedł czas na kredyt i kupno mieszkania. Na nasze możliwości udało nam się zdobyć finanse na niewielkie dwupokojowe mieszkanie w bloku. Przyszedł czas remontu, wyposażenia i wreszcie przeprowadzki. Na początku 2021 roku już zamieszkaliśmy w swoich własnych 4 kątach i wtedy, zgodnie z naturalną koleją rzeczy pojawiła się decyzja o powiększeniu rodziny.
Okazało się to trudniejsze niż przypuszczaliśmy. Nasze próby były bezowocne. Od zawsze miałam problem z nieregularnością cyklu, co było dodatkowym utrudnieniem. Moja obecna pani doktor zaleciła mi leki wspomagające owulację, co okazało się zupełnie nietrafionym pomysłem - skończyło się to pojawieniem się sporych torbieli i skierowaniem na oddział chirurgiczny.
Mając już dolegliwości bólowe i skierowanie w trybie pilnym niemal pobiegłam do szpitala bojąc się ryzyka, które mogło nieść ze sobą zaniedbanie tego tematu. Nie zostałam jednak przyjęta - oddział ginekologiczno-położniczy w szpitalu został przerobiony na oddział covidowy. Wtedy myślałam, że to pech, jednak okazało się to być szczęśliwym trafem. Za namową rodziny i personelu szpitala postanowiłam zasięgnąć drugiej opinii innego lekarza. Ponieważ zależało mi na czasie postanowiłam poszukać lekarza prywatnego przez znany portal internetowy przeznaczony do tego celu. Tak trafiłam do pani doktor, która potwierdziła diagnozę, jednak zaleciła próbę farmakologicznego pozbycia się problemu zanim zdecydujemy się na ingerencję chirurgiczną. Ta decyzja okazała się trafiona - przy kolejnej wizycie torbiele znacznie się zmniejszyły, a ostatecznie zniknęły całkowicie. Z wdzięczności i zaufania zostałam przy mojej nowej lekarce, mimo prywatnej opieki i dość wysokich kosztów leczenia.
Jednak mimo jej doświadczenia i wprowadzonych "wspomagaczy" farmakologicznych podjęte próby wciąż pozostawały bezowocne. Zarówno ja jak i mój mąż poddawaliśmy się badaniom w kierunku płodności, co przynosiło coraz więcej frustracji i kosztów. Wyniki badań były dobre, co tylko potęgowało moją frustrację. Wolałam konkretną informację niż ciągłą nieświadomość i szukanie. Punktem kulminacyjnym dla mnie był moment, kiedy pani doktor zaplanowała dla mnie zabieg HSG - przy pomocy wprowadzenia kontrastu i wykonania zdjęcia RTG miała zostać sprawdzona drożność moich jajników. To było badanie jednodniowe w szpitalu ginekologicznym. Z powodu różnych zrządzeń losu w pierwszym terminie nie udało się wykonać tego badania. Wtedy dowiedziałam się o sobie kilku rzeczy - podchodzę do tematu swojego ciała bardziej emocjonalnie niż przypuszczałam, moje rozczarowanie kolejnym niepowodzeniem całkowicie mnie przytłoczyło, chociaż nie było to zależne ode mnie. Zostałam zupełnie sama na oddziale ze swoimi emocjami i dużo czasu mi zajęło zanim udało mi się odzyskać równowagę. Kolejna próba przebiegła bez przeszkód ale już na tym etapie miałam swoje przemyślenia.
Wyniki oczywiście były dobre, jak wszystkie poprzednie. Moja lekarka rozłożyła ręce i powiedziała, że kolejnym krokiem będzie zapisanie się do kliniki leczenia bezpłodności. Po przygodzie z wcześniejszym zabiegiem wiedziałam jednak, że nie poradzę sobie z kolejnymi zabiegami i porażkami. Po 4 latach starań czułam się niepewna, wybrakowana. W międzyczasie kolejne osoby z mojego otoczenia powiększało swoje rodziny - moja siostra i kuzynka urodziły córki, moi przyjaciele doczekali się syna, w pracy kolejne koleżanki odchodziły na L4 w ciąży lub urlopy macierzyńskie. Winiłam się za zazdrość, która kiełkowała we mnie za każdym razem, gdy słyszałam, że komuś się udało. Otaczały mnie jednak nie tylko szczęśliwe zakończenia - część ciąż zakończyła się poronieniem, inni przyjaciele stracili swoje dziecko. Miałam też w otoczeniu pary, które tak jak my bezskutecznie starały się doczekać potomstwa. W międzyczasie mój tata poważnie zachorował, a jego choroba zakończyła się śmiercią.
W wyniku tych wszystkich doświadczeń zaczęła we mnie budzić się myśl, że być może tak ma być - prowadzimy z mężem wygodne życie, mamy dużo czasu dla siebie. Posiadanie dziecka traktowałam jako wartościową część życia, czułam się, jakby ominęło mnie coś ważnego. Ale nie był to cel mojego życia, jedyne marzenie i ambicja, miałam życie poza tym, miałam przyjaciół, pracę, zainteresowania. Uznaliśmy z mężem, że jeśli się nie powiedzie to możemy z tym żyć, a czas wolny wykorzystamy na rozwijanie siebie i swoich pasji.
Od zawsze miałam nieregularne cykle, więc nie byłam zdziwiona gdy okres mi się spóźniał. Czułam się jednak tak, jakbym miała bóle menstruacyjne, które zwiastowały pojawienie się okresu lada chwila, a które przeciągnęły się do ponad tygodnia. Pożaliłam się na swoje dolegliwości koleżance w pracy i to ona zasugerowała mi wykonanie testu. Miałam już kupionych kilka testów ciążowych, gdyż co jakiś czas sprawdzałam z nadzieją, czy tym razem się udało, jednak w tym czasie zupełnie nie spodziewałam się wyniku pozytywnego. A tu niespodzianka - wyczekane 2 kreski. Trudno było w to uwierzyć, a jednak powtórzony test dał ten sam wynik. Na własną ręke wykonałam badania krwi, które również to potwierdziły - będziemy mieli dziecko!
Chciałam się tym podzielić, bo chociaż jest to moja indywidualna skrócona historia wiem, że wiele osób zmaga się z podobnymi problemami i wątpliwościami. Nie mogę nikomu dać gwarancji, że ich historia również będzie miała szczęśliwe zakończenie. Nie mam nawet gwarancji, że moja historia skończy się dobrze - wszystkie wcześniejsze doświadczenia i przeżycia nauczyły mnie, że wiele rzeczy można zaplanować, ale przyszłość i tak napisze własny scenariusz. Jednak myślę, że zawsze to jakieś wsparcie wiedzieć, że nie jesteście w tym sami - wiele par zmaga się z podobnymi problemami i wątpliwościami, wiele par nie spełnia swojego marzenia, a niektórych (tak jak nas) zmiana zaskakuje w najmniej oczekiwanym momencie.
Dlatego wszystkim Wam życzę - żeby pomimo trudności i przykrości, jakie spotkają nas w życiu zawsze znaleźć w sobie siłę, by szukać własnej drogi i w tym ciągłym pędzie nie zgubić po drodze siebie.
Trzymajcie się ciepło i do zobaczenia!