Nienawidzę zimy. A zimy w Żarach to już w szczególności. No ale powiedzmy, że to jedyny większy minus ostatniego czasu.
Bo jest w miarę dobrze, jakoś się układa, a instrumenty w mojej orkiestrze zaczynają wreszcie ze sobą współgrać tworząc melodię, której da się słuchać. Przeraża mnie tylko fakt bezdennej głębi łacińskiego sprawdzianu, który nijak muszę napisać a uczyć mi się tego cholerstwa nie chce, bo świadomość mam, że to jest prawie mission impossible. Ale niezbadane są wyroki profesora Rynka!
Ale w sumie Łacina to jeszcze pryszcz. Są inne przedmioty o częstotliwości 5 godzin/tydzień, gdzie od jazgotu wielebnej uszy więdną.
Tęsknię za starymi, dobrymi czasami, gdzie się aż chciało tam przebywać, z uśmiechem i radością, ogólnym zadowoleniem i chęcią do pracy.
A Dana leci sobie w kulki. Permanentnie.
C'est la vie.