kocham tę moją odrobinę agresji, która przelewa mi się w moim małym brzuszku jak mam orgazm.
i niech wszystkich trafi szlag.
ok, nie to nie, nie będę się płaszczyć i w końcu wezmę sprawy w swoje ręcę.
właściwie to tylko w jedną, bo warto by było, żeby druga została wolna na toiowo, byle można było zrobić krzywdę masom. i to jak największym.
nie wypływa to z egoizmu. to nie tak! nie myślcie sobie, że autodestrukcja jest mi obca, bo jest wręcz przeciwnie.
co wieczór pieprzę się z tą cholerną autodestrukcją, choć nie mam pojęcia dlaczego.
a jednak mam ochotę na coś więcej, poza wyobraźnią, ale nie mogę się odważyć.
i błagam, nie spłycajcie się, moi drodzy Naście, głębokościami typu: książka jest jak łza, przyjaźń jest jak śmiech po gorącym prysznicu a obciąganie druta to skok do jeziora obfitującego w kryształy.
już lepiej nic nie mówcie.
a to są moi i najmojsi! :*