Od jakiegoś czasu zastanawiałam się, jak bym zareagowała, gdyby ktoś z mojego otoczenia umarł. Co bym zrobiła? Poryczała, nie uwierzyła. musiała bym siedzieć chyba przez kilka dni i tłuc do głowy, ze tego kogoś nie ma i nie bedzie, zanim dotarło by do mojego mózgu.
A wczoraj rano czyjeś serce przestało bić.
Ktoś tak biski.. nie mi, ale komuś, kto mi bliski być powinien(ale to bardziej teoria).
Wylew od nadmiaru kawy,
paraliż lewejczęści ciała. (Później już nawet zaczeła chodzić)
Drugi wylew.
Śmierć.
Nie znałam, nie wiem, ile razy widziałam.. kiedyś, dawno, raz - pamiętam.
Ciężka praca, by zdobyć marzenia. Jakieś 28 lat życia. To mało.
Mnie chyba najbardziej poruszyło to, że trzy dni leżała w śpiączce, w szpitalu.
Może zbyt dużo razy słuchałam utworu Łez*, ale.. jeżeli z nią było właśnie tak to musiały to być najokropniejsze 3 dni jej życia.
Pół biedy, jak jesteś 'roślinką'. Ciebie nie ma, jest tylko ciało.
"Patrzył na nią i myślał, że to powinien być on, nie ona."
Pochował dwie bliskie mu osoby. Obie o kilkanaście lat młodsze.