Nie wiem jak nazywa się uczucia. Może to świadczy o moim zamykającym się współczynniku człowieczeństwa? Powoli nienawidząc kogoś zaczynam mieć do niego szacunek, a lubiąc -kochać. Może to i dobrze. Świat staje się surowy, staje się jałowy jak skalpel , co to nim ostatnio sobie skórkę przypadkiem poharatałam. Nie mam też pojęcia gdzie się kończy zło i brak zaufania: tam gdzie zaczynam widzieć wartości tylko dla siebie, czy gdzie nie chcę mówić obcym osobą ile mam lat? Mgła jest tak gęsta, że ledwo co widać światła w domach naprzeciwko. Spacery, kończące się przesiadywaniem w moim pustym domu zaczynają być kolorowe, nie jak mgła. Zaczynam znowu wychodzić z domu. Postęp. Kładę też się spać o 22. Dzisiejsza rozmowa z Gerardem poprawiła mi humor.
"- Do you love me?
- No.
- Oooh... I'm sorry, I'll...
- I'm just kidding, Domi, i love you ! ;* "
(...)
"-One day, I lose meaning of life.
-I unerstand. I had this every time when i couldn't find myself.
-Wow, I thought that only me...
-Hey, do you feel sometimes, that you don't have for who live?
-No.
-Why? Your family hates you, no friends, no girls, no love... How...?
-I believe that I'm here for myself. Well... if you aren't for whom to live, live for youurself.
-Gerard... You are the best.
-I know, I know... Look, it's no true.
-Waht is not true?
-That I don't have a friend.
-Who is your friend?
-You, little one, you. "
Helen