Siedziałam na ławce, w najpiekniejszym parku jaki dotąd widziałam, drzewa były już zielone, ptaki stęsknione radośnie ćwierkały...po mostku co i rusz przejeżdżał jakiś samochód...wszystko w ciągłym ruchu, a ja nadal uśpiona...drzewa szumiały, liście lekko unosiły się na wietrze, rzeka płynęła, nic nie zakłócało jej ruchu...a ja siedziałam na ławce i cicho notowałam, a moje myśłi pochłonięte były widokiem...w tym miejscu zawsze mogę odciąć sie od rzeczywistości, nie wiem czemu, może te miejsce jest magiczne, uspokaja mnie...wierzby słuchają mojego płaczu, podzielaja mój smutek, nic nie mówią, nie szydzą, nie wyśmiewają, po prostu słuchaja, moich żali, moich marzeń, smutków, tęsknoty jaką odczuwam, czują ból jaki rozdziera mą duszę, widzą ten postój w mym życiu, któremu brak kolorów, któremu brak planu, brak uczucia...