Gotowi na drugą część relacji z Pekinu, miasta, w którym, z przedmieściami licząc, mieszka więcej osób niż w całym naszym kraju? Tych, którzy nie przeczytali jeszcze pierwszej części, zachęcam, aby to zrobili przed rozpoczęciem czytania drugiej części, ponieważ tam wyjaśniam jak w ogóle znalazłam się w stolicy Chin i to zupełnie sama!
Nie pamiętam na czym skończyłam... Chyba na tym, że mój host się o mnie martwił. Więc kiedy przyszłam do domu to wyraził swoją tęsknotę za mną.
Ponoć opowiadając swoją historię zawsze mimowolnie opowiadamy historię drugiego człowieka. Więc teraz kilka słów o Everze Hao, moim hoście. Dwudziestosiedmioletni Pekińczyk mieszka zupełnie sam. Od lipca zajmuje się caoch surfingiem, przyjmuje ludzi do siebie, gdyż czuje się czasem samotny, a obcokrajowcy zawsze wniosą do życia element egzotyczny, niecodzienny. Zawód Evera należy do jednego z tych nudnych związanych ze sprzedażą czy giełdą. Przez pół dnia chłopak pracuje, głownie na komputerze, używając QQ (to takie nasze gadu-gadu). Czasem jeździ rowerem do swojej firmy. Jako hobby gra w piłkę nożną, jest kapitanem drużyny (dlatego spałam w jego koszulce z imieniem i nazwiskiem xD). Bardzo lubi też muzykę, właściwie każdy rodzaj, zupełnie jak ja. Pamiętam jaka byłam zdziwiona gdy któregoś dnia z rana puścił Ramsteina, a wieczorem zmienił repertuar i zasłuchiwał się w Bacha. Uwielbiałam w nim to, że mogliśmy dzielić się tą muzyką. Zawsze coś sobie pokazywaliśmy, jakiś fajny kawałek czy symfonię ;p tak btw... Co robią Analogsi w chińskim ocenzurowanym internecie?
Ever bardzo się cieszył na wieczór ze mną. Oczywiście gdy opowiadałam z zachwytem co dziś widziałam, on tylko się uśmiechał, zapewne słyszał podobne historie nie raz od innych gości. Potem on zaczął gadać o meczu. W końcu zaproponował byśmy kupili sobie piwo. Wyszliśmy do sklepu, ja wzięłam jego rower. Cudowne uczucie jeździć na rowerze z wiele większymi kołami niż dotychczas jeździłam, pędzić po równiótkim asfalcie i słyszeć za sobą: are you crazy?! Come back right now! Niby taka głupia rzecz, ale w Chinach wszystko zdawało się niezwykle ekscytujące.
Kupiliśmy to piwo, oczywiście on płacił, powiedział, ze to ujma dla mężczyzny, gdy piękna dziewczyna płaci za siebie (nie, nie był normalny xD). W domu włączyliśmy "Klątwę2", choć długo jej nie oglądaliśmy. Zaraz się upiłam, bo piwo chińskie jest słodziutkie jak oranżada, ma mało gazu i mało alkoholu również xD
Obudziłam się rano z potwornym bólem głowy. Oczywiście zapomniałam wyjąc soczewek, no ale kac też nie zapomniał dać mi w kość. Leżałam na łóżku Evera rozwalona jak rozgwiazda, a on kimał siedząc na podłodze oparty o łóżko. Puste butelki i wciąż grająca muzyka idealnie obrazowały dobą zabawkę, która nawet nie wiem kiedy się skończyła. Próbowałam wstać z łóżka, ale tylko chwiałam się nieporadnie. No i do 12 w południe sobie trzeźwieliśmy pijąc pyszne mleko i jedząc dumplings z prosto z reklamówek xD zawsze mi brakowało tej wolności, że mama nie dzwoni i pyta kiedy będę w domu, że nikt, ale to nikt natenczas nie wiedział co wydarzyło się w Pekinie.
Trochę po dwunastej wyruszyłam w drogę do centrum miasta. Niestety, nie byłam jeszcze na tyle trzeźwa by wysiąść na odpowiednim przystanku z autobusu, przez co zmarnowałam dobre pół godziny lub nawet więcej. Gdy po 2 h w końcu znalazłam się w centrum, w tym miejscu, które mnie interesowało, szybko zaczęłam szukać wejścia do świątyni Lamy (Lama Temple). Już myślałam, ze jest zamknięta, że nie zdążę jej zwiedzić. Po obejściu muru prawie dookoła, znalazłam wejście.
Kupowanie biletów w Pekinie jest o wiele łatwiejsze ze względu na to, że sprzedający znają angielski, a ceny są wypisane wyraźnie, też po angielsku. Tak przy okazji, polecam wszystkim studentom, którzy planują wyjazd za granicę, wyronbienie sobie karty ISIC. Jest to międzynarodowa karta studencka, która uprawnia do wielu zniżek. Na polską legitkę raczej by nie dali mi zniżki, jednak napis international student card jest wiarygodny. 25 ÂĽ mniej, zawsze spoko ;)
Do biletu dołączona była mała płytka, w sumie zapomniałam jej sprawdzić do dziś. Zaciekawiona weszłam przez cudowną, kolorową bramę do parku przed świątynią. Muszę przyznać, że za każdym razem, kiedy przechodzę przez jakąś bramę w Chinach czuję, że to taki mój check point jak w grze i za każdym razem osiągam wyższy poziom znajomości Państwa Środka.
Tym razem, po przejściu przez bramę był park, więc poznawać mogłam drzewa. Pekin bardzo się różni od GZ roślinnością. Tutaj pnie mają jasny kolor i rosną tak regularnie. Są też takie powyginane drzewa, zupełnie jak z horroru. No i mimo, że temperatura jest znośna, to jest tu dużo mniej drzew, pewnie przez ten smog. W GZ niektóre miejsca są jak dżungla, takie zielone. Tam drzewa mają wystające korzenie i te charakterystyczne zwisające pędy, małe gałązki, bardzo cienkie. Krzaki mają twarde liście o ciemnozielonym kolorze. Kwiaty są delikatne jak maki, a ich kształty zachwycają mnie, Europejkę, swą oryginalnością. Pekińska roślinność jest inna. Nie kojarzy się z dzikością, tropikiem, wakacjami. Jest surowa w swej nagości. Zdaje się być jak kobieta, która nigdy nie chciała mieć dzieci, taka odchła, wyniosła. Pień szarawego koloru składa się z pionowych pasków, gałęzie wyglądają jakby je piorun strzelił. Jeśli chodzi o kwiaty, widziałam róże w parku. Kocham róże, więc te też mnie urzekły, jednak dla innych mogłyby być takie zwyczajne. Pekin jest nagi, ubogi w roślinność. Nawet parkom jakby jej poskąpiono. Widziałam też drzewa Miłorzębu Dwudzielnego (to drzewko, z którego robi się Ginkofar, a przy okazji drzewo miłości w japońskiej kulturze) przy stadionie, były one małe, bardzo przygnębione, że muszą tu rosnąć. Na szczęście wokół Wielkiego Muru jest zielono ;)
Na końcu parku była kolejna brama, zanim przez nią przeszłam dostałam pęczek takich cienkich patyczków, jeszcze nie wiedziałam po co, jednak wyglądały one jak pnie drzew w Pekinie. Nie musiałam długo zastanawiać się nad przeznaczeniem patyczków, przed świątynią stało wielu modlących się. Zaobserwowałam, że podczas modlitwy ludzie palą te patyczki, tak by unosił się dym i kłaniają się z nimi trzykrotnie w każdą stronę świata.
Ogólnie muszę opisać świątynie w Chinach. Wiele osób zapewne wyobraża ją sobie jako jakiś piękny budynek z strojnym wnętrzem. Otóż nie. W Europie, gdzie większość ludzi to Chrześcijanie, mamy jednego Boga. W naszych kościołach jest wiele obrazów świętych, do których możemy się modlić, ale jedynie o wstawiennictwo u Tego Jedynego. W Chinach ludzie wierzą w wielu bogów czy w jakieś istnienia o szczególnych mocach, ustalające porządek tego świata. Główną religią jest Buddyzm. Ważną rolę odgrywa też Konfuncjonizm, jednak to filozofia, nie religia. Jest też mnóstwo innych wierzeń. Więc tak: świątynia, którą odwiedzilłam nie była jednym budynkiem. Przypominała nasze Sanktuarium w Licheniu. Był to zbiór drewnianych budynków-kapliczek otoczony murem. Tak jak w Licheniu jest wiele świątyń na terenie Sanktuarium, są kapliczki, piękny park, figury, rzeźby i właściwie wszędzie można się modlić, wszędzie czuje się szczegolną atmosferę skupienia, obecności Boga. No to w Chinach jest właśnie tak. Taki kompleks kościołów otoczony murem, z parkiem, figurami, jakimiś przedmiotami kultu. Tylko, że oprócz bogów, jest na terenie świątyni dużo czczenia własnego kraju, fragmenty historii Chin widnieją wyryte na kamiennych tablicach.
Budynki z drewna, jedne wysokie na 2 piętra, inne tylko parterowe, pomalowane są na czerwony kolor, a spody zagiętych dachów są zielono-złoto-granatowe. Wszystko jest ładnie odnowione. I takie bardzo w tradycyjnym chińskim stylu. Na zewnątrz są swego rodzaju kleczniki, na których ludzie biją pokłony oddając cześć bogom. Na specjalnych stolikach usypane są górki z patyczków, a właściwie to popiołu, który po nich został. Kilka patyczków wbitych w czubek górki wciąż się tli i daje dym. Kojarzy mi się to z obecnością tych duchów chińskich istot pozaziemskich. Jest to tajemnicze i bardzo pasuje do sfery sacrum. Na chodniku przed budynkiem stoi też wielki jakby kocioł z ozdobnymi bokami czarnego koloru. No i najdziwniejsza rzecz. Walcowaty kształt z drewna, na jego powierzchni coś jest napisane. U góry korbka, ludzie tym kręcą. Przez przypadek usłyszałam jak jednen mężczyzna mówi po angielsku, że to służy do modlitwy. Potem ten sam pan opowiadał historię tworzenia świata, który był podtrzymywany przez dwa wielkie żółwie. Ach, te Chiny! Jak tu się na tym modlić?
Co jest wewnątrz budynków? A są tam figury tych bogów. Buddah taki i śmaki, i owaki. Twarze tych postaci są powykrzywiane w przeróżnych grymasach, są przekoloryzowane, mają straszliwe oczy, budzą lęk. Jak się modlić do takiego szkaradzwta? :o jakby mało tego było, większość siedzących po turecku postaci ma np. Skrzydła, sześć rąk, dwie głowy, twarz lwa albo rybi ogon i siedzieć po turecku nie może xD każda z tych pokrak za co innego odpowiada, jedna za urodzaj, inna za szczęście w rodzinie, inna za pieniądze. No i wyobraźcie sobie, że te paskudy dostają różne dary takie jak: zgrzewki wody, owoce, kawałki materiału. Przed każdym z Brzydali ludzie biją pokłony, szepcąc coś pod nosem. Brzydalom nie można robić zdjeć, to rozpraszałoby wiernych. A może po prostu Chińczycy wiedzą, że nie ma się czym chwalić? :p
W największym z pomieszczeń stoi mistyczna figura Buddy z uśmiechem, co wygląda nieco sympatyczniej. Budynek jest wyższy; z sufitu zwisają całuny materiału, są też jakiejś złote insygnia, makiety budynków, złote klatki i duże przeźroczyste sześciany po brzegi wypchane banknotami. Wciskam przez wąski otwór jednego yuana: dzięki Ci, Buddo, że mogłam Cię poznać, chroń moich przyjaciół w Chinach i ich rodziny.
W którymś z kolei budynku jest muzeum pokazujące wyobrażenia o początku świata. Tu właśnie słyszę historię o żółwiach. Jest ona dla mnie bardziej zrozumiała niż 7 dni stworzenia świata. No i z pewnością ciekawsza, ponieważ słyszałam ją po raz pierwszy. Niestety odtworzyć jej nie potrafię, boję się, że coś zupełnie poprzekręcam.
W świątyni spędzam dość długo, mgiełka tajemnicy wabi mnie do każdego z budynków ogrodzonych grubym, czerwonym murem. Potem proszę jakąś panią o zrobienie mi zdjęcia. Kobieta patrzy na mnie nieśmiało, uśmiecha się i robi mi fatalne zdjęcia, zbyt ciemne i z uciętymi nogami. Potem proszę o cyknięcie fotki w innym miejscu faceta z dużym Nikonem na szyi. Ten rumieni się jak nastolatek trzymający dziewczynę za rękę na pierwszej randce. Nie wiem, o co im wszystkim chodzi, co ze mną nie tak. Oddając mi mój aparat z niezbyt udaną fotografią, prosi mnie czy może sobie ze mną zrobić zdjęcie. Jest podekscytowany jak dziecko w wesołym miasteczku! Robienie selfie tym Nikonem musiało śmiesznie wyglądać z boku xD
Kolejnym moim celem jest muzeum Konfucjonizmu połączone też ze świątynią. Przed wejściem muszę położyć torbę na taśmę ze skanerem. Chińczycy strzegą dzielnie swego dziedzictwa kulturowego. W sumie zapomniałam napisać, że jeśli chodzi o Pekin to wchodząc na stację metra też trzeba torbę dać do prześwietlenia, a czasem jeszcze obsługa sprawdza czy nie mamy czegoś schowanego pod ubraniem, zupełnie jak na lotnisku!
Świątynia zaczyna się również parkiem, jest podobny do tego z poprzedniego miejsca, z tym, że ma mniej drzew i trawę skoszoną bardzo równo. Park kojarzy mi się z żołnierzem stojącym na straży, broniącym Konfucjusza i jego spuścizny. Jest tutaj niewielu ludzi, większość z nich wygląda na turystów. Uciekam w jakiś kąt przed wycieczką. Wchodzę pomiędzy budynki i z pasją robię zdjęcia ich dachów, które nigdy mi się nie znudzą! Wiem, że proszenie Chińczyków o zrobienie mi zdjęcia krępuje zarówno ich jak i mnie, więc na razie daję sobie spokój z pytaniem i po prostu stawiam kamerę na schodach, włączam samowyzwalacz i tak oto powstaje moje ulubione zdjęcie, na którym siedzę po turecku, a za mną są te piękne dachy.
Na terenie tego muzeum jest szczególna rzecz, której nie widziałam wcześniej nigdzie. Wielkie kamienne posągi smoków, żółwi, lwów i ryb mieszkają sobie każdy pod osobnym dachem na czterech ozdobianych kolumnach. Przy każdym z posągów jest opis jakie ta postać ma znaczenie. W dodatku są figury są ogrodzone, co sprawia wrażenie jakby każda z nich miała swój osobny domek. Figur było około dziesięciu. Porozstawiane jedne po lewej, inne po prawej, miedzy nimi szary chodnik, na środku trawa i drzewa, niektóre bez liści. Wzdłuż idąc, na środku jest wyższy budynek, oczywiście też czerwony, drewniany, ze skośnym, wygiętym dachem. W środku są posagi Konfucjusza i nawet instrumenty muzyczne. Po prawej mieści się właściwe muzeum. Weszłam do środka, było ciemno i chłodno. Muzeum jak muzeum, makiety, ubrania, jakieś przedmioty użytku codziennego... W sumie chętnie bym dowiedziala się czegoś więcej o Konfucjonizmie, jednak większość opisów była tylko w języku chińskim. Historie na zwojach przedstawiały obrazy z życia Konfucjusza, nawet z jego dzieciństwa. Wychodząc z tego pomieszczenia moje gałki oczne eksplodowały. To nieprawda, że w Pekinie nie ma słońca. Jest, za lekką warstwą kurzu, który sprawia, że ludzie nie opalą się jak w Bułgarii, lecz patrząc na niebo, poczują ból. Co ciekawe, Chińczycy nie potrzebują tak bardzo okularów przeciwsłonecznych, bez których Europejczcy mrużą mocno oczy. Może to przez te piękne czarne oczy, w których nie widać gdzie kończy się źrenica a zaczyna tęczówka?
To wyjściu z muzeum trafiłam do jakiegoś budynku z kamiennymi, grubymi tablicami, które za pewne skrywały jakąś tajemniczą historię, której odszyfrować oczywiście nie mogłam. Przeleciałam wzdłuż, bawiąc się w labirynt i poszłam w inną stronę, gdzie dużo ciekawsza rzecz się działa.
Okazało się, że co półtorej godziny odbywa się pokaz na małej scenie. Wszystkie wycieczki oczywiście już od początku go oglądały, ja trafiłam na jakieś 10 ostatnich minut, jednak cieszę się, że w ogóle go zobaczyłam. Pięknie ubrana w zwiewną długą suknię o ognistych kolorach pani tanczyła delikatnie jak motyl. Przypominało to nawet bardziej rytuał i oddawanie czci naturze, całemu pięknu tego miejsca niż taniec. Żeby było magicznej kilka stopni wyżej siedział mężczyzna z wysoką czapką na głowie, w fioletowej długiej szacie i grał na instrumencie, tym przypominającym dźwiękiem harfę, a kształtem...trumnę ;p Cały pokaz zahipnotyzował mnie do tego stopnia, że zdawało mi się, że cofnęłam się w czasie. Potem artyści zeszli, a na scenie pojawił się szereg jednakowo ubranych mężczyzn w długich purpurowo-złotych togach trzymających oburącz jakieś kije z piórami na końcu. Stali długo w jednej pozycji, a z głośników leciała uroczysta pieśń. W końcu wykonali kilka powolnych ruchów zmieniając pozycję kijów, po czym równo zeszli ze sceny. Mój opis oczywiście nie oddaje atmosfery występu, mogę tylko mieć nadzieję, że choć trochę ciekawi czytającego.
Zwiedzanie tego miejsca zakończyłam wizytą w toalecie, gdzie były porcelanowe, malowane umywalki :o
Potem nie wiedziałam co ze sobą zrobić, więc ruszyłam naprzód. Natknęłam się na supermarket i oczywiście musiałam kupić tam coś na spróbowanie, co okazało się obrzydliwe. Sok z aloesowy z tymi glutami na dnie zmieszany ze sztucznym, przesłodzonym mlekiem, o temperaturze ani ciepłej ani zimnej, wszystko w małym kartoniku. Czegoś gorszego nigdy nie piłam.
Po zbyt długim czasie zdecydowałam się jechać do Summer Palace, jednak myląc się z kierunkami metra znów straciłam cenny czas i kiedy w końcu dotarłam do Pałacu nie wpuszczali już turystów ;(
W pobliżu pałacu był mały parczek z różami, a dalej fajna brukowana uuliczka z parterowymi budynkami w bardzo chińskim stylu, w których mieściły się restauracje i nawet Starbucks! Po ciemku wszystkie świecące neony wyglądają bardzo fajnie, do tego te niskie urocze latarnie. Szczerze mówiąc, wyglądało mi to na takie Europejskie małe miasto lub stare miasto, z nutką Chińskiego stylu. Fajne były też wykute w jakimś żelazie figury bawiących się dzieci, wszystko tworzyło dość romantyczny klimat. Idealne miejsce na moją randkę z aparatem <3
Nagle zrobiło się późno i musiałam wracać do mojego samozwańczego temporary boyfrienda. Wsiadłam na swoje nieszczęście do loop line, oczywiście w złą stronę. Objechałam centrum Pekinu prawie dookoła xD nie ma to jak wracać 3 godziny do domu, welcome to China ;D
Byłam bardzo zdenerwowana, w dodatku zaczął padać deszcz i mocno wiało. Chciałam już tylko iść do domu i dostać mleko od Evera, uwielbiałam fakt, że on się tak mną opiekował. Niestety w domu trochę się rozczarowałam. Nie było mleka ani martwienia się o mnie za bardzo. Mój host zaprosił dwóch swoich przyjaciół i oglądali jakiś film po chińsku. Jedli jakieś chipsy i ci dwaj palili papierosy. Oczywiście Ever zaciągnął mnie do pokoju, by mnie przedstawić. Usłyszałam to co zwykle słyszałam w Chinach od ludzi xD no ale potem poszłam do siebie aranżować podróż na Wielki Mur.
Nie było to takie trudne. Weszłam na bloga o podróżach, znalazłam potrzebne mi informacje o tym jak dostać się tam z centrum miasta, wszystko wykalkulowałam, jeśli chodzi o czas. Kiedy koledzy Evera poszli, zapytałam go o wskazówki i już byłam gotowa!
O północy Everowi zachciało się oglądać jakiegoś romantycznego filmu, zbyt słodkiego jak dla mnie. On się tym ekscytował przeżywał to, a ja tylko czekałam na jakąś akcję, której nie było. Czemu ci Chińczycy są tacy romantyczni i delikatni? A przy okazji mają w sobie cechy, których mi brakowało u większości panów w Polsce. Chyba wyjdę za mąż za Chińczyka xD
Inni zdjęcia: ... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24