Komu w droge temu buty.
I znowu na torbach, fakt częstej zmiany miejsca nie drażni mnie aż tak strasznie, no może trochę męczy, ale wciąż coś mnie pcha dalej i dalej, widać nie znalazłam odpowiedniego miejsca z którego dusza by mi się nie wyrywała. Albo uciekam, nie wiem. Generalnie robie sobie chwilowe wakacje, od wszystkiego, przymierzam się do następnej górki.
Jedynym mankamentem w tym momencie jest bagaż i tu mam na myśli dosłownie. O ile nie mam nic przeciwko podróżom o tyle bagaż, wielki, ciężki jest udręką.
Że też nikt jeszcze nie wymyślił super pojemnych torebek bez dna i najlepiej nic nie ważących ;)
A niedosłownie bagaż też jest, emocjonalnego upośledzenia chyba... Znów ten niepokój i niepewność, która zresztą nigdy mnie nie opuszczała, wieczna towarzyszka.
Po czynach nie widać, prawda? Każdego ranka zduszam je w zarodku i wstaję, grunt to się nie dać :)
No i idę, daję po dupie. Dostaje po dupie, głównie od samej siebie.
No, ale tak to bywa, albo ktoś zawodzi, albo człowiek siebie zawodzi i niestety innych.
Niewiadomo co gorsze.
W tym drugim ostatnio nabrałam doświadczenia, niestety.
Wymaluje sobie na czole: "nieogarnięta, podchodzić na własną odpowiedzialność", tak będzie najlepiej...
Jest mi przykro.
Ale myślenie o tym mnie dołuje.
Lepiej iść dalej.
Więc idę, póki mogę.
:)