powoli zaczynam sobie uświadamiać, że do egzaminów został tydzień, jestem w czarnej dupie, nic mi się nie chce i prawdopodobnie nie pofatyguję się nawet, żeby cokolwiek zmienić, ale co mnie to...
dwa miesiące do wakacji i to chyba jedyna myśl, która w obecnym momencie mnie pociesza. Potem dwa miesiące świętego spokoju, a we wrześniu liceum i chore złudzenie, że ktokolwiek wydorośleje i będzie... normalny? z dwojga złego wolę pomęczyć się trzy lata w tej szkole w mat-fizie (chyba oszalałam) niż iść gdziekolwiek indziej.
humor zryty na samą myśl o tym <3
jutro gdzieśtam cośtam, chociaż jeden plus, że nie w szkole.
I hope you ache.