Semi-romantyczne zaćmienie księżyca.
Nie jest tak jakby to było wczoraj, bardziej kilka dni temu, jakby się już rozwiały częściowe skupienia i rozwiązały niektóre węzły. Rzadko siedzę zamknięta w szklanej klatce, która wygłusza a jednocześnie dzwoni ciszą. Czuję się rozmazana i już niewyraźna, jakbym nie była wtedy sobą a jedynie cieniem w świetle księżyca, odbiciem w wodzie. W ciągu wielu minut przeprowadzam nieskończone i niedokończone rozmowy w równoległych wszechświatach i wiem, że jak opuszczę to miejsce to będzie ono z góry wyglądało głupio i bezsensownie. Jednak żadnym sposobem nie idzie tego rozwiązać inaczej.
Leżę na idealnej poduszce. Maluje oczami wyobraźni wszystkie minuty tych dni, których nie było a które znam na pamięć. Obrysowuje ramy zdjęć, które jeszcze nie powstały i są niepokojąco podobne do poprzednich niedoszłych zdjęć malowanych innymi oczami. Jaśnieję niebieskawym blaskiem księżyca w tęsknocie za jesienią.
Herbata smakuje inaczej niż dawniej, a jednak tak samo.
N.