Historia ssie.
Dręczy mnie gorączka. Gorączka ta dotknęła moich znajomych, a powstała na skutek zamieszania związanego z połowinkami.
Kosmetyczka, sukienka, szpilki te, czy może te drugie, weselny klimat i wszechobecna i ta cała pieprzona obezwładniająca mnie kompletnie pompa. Co ciekawsze, zabranie ze sobą partnera nie jest oczywiście obowiązkowe, jednak jest takie ciśnienie na towarzysza tej męczącej zabawy - tak wielkie jak stąd do Konstantynopola. Dotychczas miałam z kim iść.
"Z kim się wybierasz?" - to pytanie - nie przesadzam - pada średnio 5-7 razy dziennie, a mamy dopiero październik, do listopada jeszcze szmat czasu.
"Sama" - odpowiadam dzielnie, stawiam czoła paskudnej rzeczywistości singla.
I teraz zaczyna się cała zabawa:
"JAK TO SAMA ?!?! A Niebiański* ?"
Ciężko uświadomić sobie, że zostało się samemu. Nie przeszkadza mi to na codzień, ale takie wypytywanie, co, jak i dlaczego wyprowadza mnie z równowagi.
"Nie jesteśmy już razem" - te słowa wypowiadane po stokroć każdego dnia zamiast tracić na znaczeniu, zyskują i wypowiada mi się je ciężko. Chociaż... CZY KUR*A FAKTYCZNIE? Nie jestem zbyt śmiała żeby zabrać kolegę, a z Onym mogłam na luzie bawić się, czasami nawet [olaboga!] zdarzało mi się tańćzyć. Z kim bym nie poszła, nie będę bawić się komfortowo.
Boże, jak górnolotnych problemów dotykam! Myślałam, że ominą mnie takie durne, gówniarskie rozterki. Szkoda, że nie mam na tyle śmiałości, żeby po prostu bawić się z każdym i wszędzie, mając w dupie wszystko co ludzie sądzą na mój temat.
Kogo zabrać?
Starać się o Misia
czy
Zabrać zawstydzonego Niedźwiadka?
Pozdrawiam,
R.