niec nie jest takie jak się oczekuje, nic, kiedy nie wie się czego wymaga się od siebie, od innych, od życia, czy od świata, a może wymaga się za wiele, chociaż tak naprawdę nie wiem czego chce, nie mam celu, drażni mnie najmniejsze niepowodzenie, najmniejsa krytyka, najmniejsza rzecz która się nie zgadzia, czuję niezrozumienie, że nikt mnie nie zrozumie, kiedy nawet nie mam nic do powiedzenia, zatraciłam siebie i cierpią na tym wszyscy, nie chcę rozmawiać z nikim, jedynie ze sobą szukając najmniejszych rzeczy by się wkurzyć lub zająć czas, którego tak jak mam za wiele i nie wiem co mam z nim zrobić, a którego tak mi brakuje na inne rzeczy.brakuje mi marzeń o które wartoby było walczyć z jednej strony chcę czegoś a z drugiej nie potrafię się za to zabrać , czuję się ograniczona, będąc sama jakoś robiłam co chciałam, planowałam czas dla siebie, wychodziłąm bez słowa, nauczyłam się robić wszystko sama dla siebie, miałam węcej znajomych, których tak mi brakuje, nawet nie wiem czemu tak urwałąm kontakt, jakoś czas był, może chciałam mieć kogoś, kto będzie bliżej, cieszę się z tego co jest, aczkolwiek czegoś mi brakuje, za bardzo popadam w skrajności, nie umiem się dostosować, moja siła rozpłynęła się, uparta że poradzę sobie sama, że wiem lepiej, irytowana chęciom pomocy i obietnicami, które rozpływają się w słowach. nie umiem zająć się sobą będąc z kimś, to boli, nie oddaąłbym tego czasu spędzonego z nim, bo wiem że mogę na nim polegać, ale czasem czegoś mi brakuje, czuje że moje życie stało się przez to trochę nudniejsze, wpadły jakieś schematy, skończyły się dłuższe spacery, zdjęcia? już nie pamiętam kiedy byłam tak naprawdę z aparatem, gitara? często na nią patrzę, ale teraz ważniejsza jest 'nauka', bo wyjeżdżamy, a w wolnym czasie się spotykamy. ostatnio wyszłam pograć w siatkę i spotkaąłm się z moją dawną przyjaciółką, w sumie w tamtym czasie czułam się lepiej, chociaż ciężko mi jakby naprawić relacje z ludźmi, czuję się przy nich sztywna i spięta, kiedy to jakiś czas temu to ja byłam najbardziej zaczepna. brakuje mi śmiechu, są momenty, ale nie mogę sprawić żeby codzienność tak była. łątwo się irytuję , pamiętam wiele słów, chociaż nie tych co powinnam, zamknęłam ię na świat, brakuje mi muzyki, ale już nie potrafię jej puszczać, już nie wiem nawet czego chcę słuchać, do czego dążyć. taniec? dawno zapomniana rzecz, w sumie czuje się gruba, ale wiem że nie potrafiłąbym już do tego wrócć, nie miałabym na to siły. chciałabym coś robić z kimś, ale czuje że we wszystkim jestem sama, odpuszczałam tak dłuo, że już nie potrafię podjąć niczego, niech wszystko przeminie, czuję jakbym marnowałą życie, jakbym była za stara na zabranie się za cokolwiek, a głównie za spełnianie marzeń, za obranie marzeń, bo przecież są nic niewarte. kolczyk? boję się już bólu, z esztą jak bym mogła tak wyglądać? tatuaż ? chcesz się oszpecić, w sumie czy to to czego chcę? chciałabym zrobić coś odważnego, ale czy to to? nie wiem nawet jakie kroki podjąć, trzebaby się wysilić, a ja czuję jakby całą siła ze mnie ueciała. czas robić dobrą minę do złej gry, znowu wstać, znowu coś zrobić i znowu czekać na przełom. nie buntuję się już. siedzę w małym pokoiku, który był kiedyś kartą przetargową za posłuszeństwo i tak jak usłyszałam sama się na to zgodziłam, fakt wolę , żeby młody miał teraz trochę swobody, choc jakże brakuje mi tamtego miejsca, okna w pokoju, ściany za łóżkiem, mebli, kwiatów, wspomnień, które zerwałąm ze ściany, w końcu spędziłam tam prawie 15 lat. tego pokoiku nie chce mi się nawet ruszać, niec zmieniać, w sumie nie czuję się tu jak 'u siebie' czuję że to po prostu miejsce w którym śpię i rzymam rzeczy , ale to nie 'moje miejsce spokoju', nie potrafię się tu skpić, usiąść spokojnie, nie czuę się tu dobrze, w sumie już nie czuję się tak nigdzie. irytuje mnie zaburzanie planu dnia, bycie gdzieś , gdzie nie mogę robić tego co chcę, na chwilę okej, ale na dłużej, męczy. od października akademik, niby mi wszystko jedno, ale nie wiem czy tam znajdę swoje miejsce, znowu z ludźmi, ale może teraz z jakimiś przyjaźniej nastawionymi? może poznam nowych ludzi, może będzie z kim pogadać. boję się trochę kolejnego rozdzielenia, nie wiem czy mam wątpliwości czy co? jak jest dobrze to jest dobrze, ale jak coś nachodzą mnie złe myśli, przychodzą dni, że podziękowałabym i chciała zostać sama, ale wiem że gdzieś tam tego nie chcę, bo Adam bywa naprawdę kochany,nikt tak jak on nie przytuli i mimowszystko wysłucha i się stara widzę to i traktuję go jak część swojego życia, czuję się bezpiecznie, ale boję się go ranić a czasem tak bym wywaliła to czy tamto, ale nikt nie jest idealny nie? nie wiem czase nie wiem nic. nie wiem ile czasu poświęcać, choć chciałabym mieć więcej dla siebie, czsem po prostu nie chce mi się, zrobiłąbym to czy tamto, ale poświęcam go mu, bo wiem że bardziej niż ja tęskni, gdy nie widzi mnie cały dzień. mam może inne poczucie tego wszystkiego. czasem mam wrażenie że nie spełniam oczekiwań, że jestem zła, że niejestem taka jak powinnam być, że sobie nie poradzę, nie czuję siebie i własnej wartości, bo zawsze były tylko oczekiwania. kocham moich rodziców, dziękuję im za wszystko, czasem chciałabym im to powiedzieć ale nie potrafię tak podejść , bo mam wrażenie, że pierwsze pytanie jakie usłyszę to co się stało. chociaż nie zawsze czułam ich wsparcie, to wiem że chcą dla mnie jak najlepiej, nie lubię , gdy mama jest smutna, chciałabym się nimi opiekować, a z drugiej strony mieć swje życie, a jednak nadal podlegam pod nich, pytam się ich o wszystko, bo zawsze chcieli wszystko wiedzieć, zawsze eldowanie gdzie wychodzisz, pytania czy w ogóle mogę, to zostało nadal, mimo że płynie czas, nie potrafię inaczej gdy jestem w domu, bo tak mnie nauczyli. niektóre rzeczy pp prostu wryły się we mnie, a ja nie umiem ich zmienic mimo że powinnam już dawno wziąć się za siebie. małe miasteczko, prawie zerowe możliwości, ta niemoc mnie męczy, przez to czuję się źle i to biegnie w koło, które się zamyka.
słodko-kwaśnie.