Wydawało mi się, że się odkochałam... Że wszystkie wspomnienia poszły w niepamięć. A jednak złudne twierdzenia o potencjalnym zapomnieniu pękły jak mydlana bańka. Wszelkie teorie wygłaszane ludziom dookoła, że czas pozwala odgrodzić przeszłość grubą kreską rozsypały się w drobny mak. Świat, który przez pół roku udało mi się jako tako poukładać legł w gruzach. A to wszystko przez jedno marne spotkanie, przez jedno spotkanie spojrzeń, przez jedną wymianę uśmiechów! Cholera... Teraz wiem, że chwile spędzone z tobą odcisnęły we mnie głęboko swoje piętno i wciąż gdzieś w głębi żarzą się lekką iskierką nadziei, nadal są obecne w moim sercu. Mózg i serce odmawiają mi posłuszeństwa, chcę zapomnieć o Tobie tak jak codziennie zapominam o drobiazgach. Chcę tego, lecz wiem, że nie mogę już się łudzić, nigdy nie wymarzę Cię z pamięci, twoje imię wyryło mi się w sercu na wieki. Twoja maleńka część żyje pod moją skórą, płynie we krwi, drzemie gdzieś w zakątku na zawsze. Nic na to nie poradzę... Nie wiem dlaczego akurat teraz wróciły wspomnienia i wszystko się rozsypało kiedy wydawało mi się, że jestem szczęśliwa. Mam ochotę posiedzieć sama, popatrzeć na niebo, przemyśleć kilka spraw i zdecydować co zrobić by nigdy nie rozdrapać jeszcze bardziej swoich ran. Koniecznie muszę znaleźć jakieś rozwiązanie, osobisty lek, który pozwoli mi nie otwierać starych ran... Tak, postanowione! Wezmę się w garść... I choć przenigdy nie wygonię Cię ze swojego wnętrza, to chcę chociażby abyś nie robił mi tam bałaganu...