Żadnych poważnych tematów.
Vancouver. Miejscowa drużyna hokejowa przegrywa mecz o Puchar Stanleya. Wybuchają
zamieszki. Fotoreporter, uciekający wraz z kibicami przed szarżą uzbrojonej policji,
zauważa pewną parę i robi jej zdjęcie. Później okazuje się, że to studentka, która
przewróciła się w szalejącym tłumie i skręciła nogę oraz barman, który osłaniał ją
przed policją i... skutecznie uspokajał.
A ten na pierwszym planie urwał się z Black Ops czy co? xp
Idziemy ścieżką przez las. Mężczyzna w sile wieku kroczący na przodzie wskazuje drogę.
Za nim idzie drugi, młodszy, ubrany w białą koszulę wyraźnie odcinającą się od barw
lasu, za tamtymi ja, a za nami dwóch mężczyzn w kombinezonach z naszywkami Towarzystwa
Speologicznego. Obaj dźwigają pokaźne plecaki.
Idziemy już tak dobre 20 minut. Okolica jest pagórkowata, las raz gęstszy, raz rzadszy.
W końcu drzewa rozstąpują się zupełnie, a my wychodzimy na niewielką polanę. Pośród
porastającej ją roślinności widać walające się gdzieniegdzie fragmenty skał i
pordzewiałe metalowe elementy, zupełnie niepasujące do otoczenia.
- To tutaj. Redaktorze, plan.
Człowiek w koszuli, nazwany redaktorem, wyciąga z kieszeni poskładany papier, który
razem z przewodnikiem rozkładają na trawie. Przez kilka chwil się mu przyglądamy. W
końcu przewodnik prostuje się i z wyrazem skupienia na twarzy drepcze przez polanę
wzdłuż i w poprzek, krąży przez moment pośródku. Zatrzymuje się, daje znak ręką. Jeden ze
speologów wyciąga z plecaka saperki i zaczynamy kopać.
Już kilkadziesiąt centymetrów pod ziemią trafiamy łopatami na beton. Odgarniamy ziemię z
boków, żeby powiększyć naszą "odkrywkę" - i słusznie, bowiem po chwili dogrzebujemy się
do zagłębienia w betonie, w którym jest właz, dość duży i nawet nie aż tak bardzo
przerdzewiały. Po odrzuceniu resztki ziemi Redaktor zakręca ryglem i z pomocą speologa
otwiera pokrywę. Tamten spuszcza na sznurku wgłąb ciemnego otworu jakieś urządzenie,
czekamy, wyciaga je, odczytuje wskazania, z aparatu dobywa się kilka piknięć.
- Czysto.
Speolodzy zrzucają przez właz linową drabinkę, zapalają latarki i po kolei znikają w
ciemnym otworze. Czekamy.
Kilkanaście minut później przez właz wychyla się głowa jednego z nich. Redaktor
przyskakuje do niego jak oparzony.
- I co?
- Na ośmiu metrach pomieszczenie niewiadomego przeznaczenia, dosyć duże - wygramolił się
cały na powierzchnię. - Odchodzą dwa korytarze, jeden poziomo, drugi jakieś 20 stopni w
dół i z tego słychać chlupot wody. Głębiej nie schodziliśmy bo ślisko, a ten poziomy częściowo
zawalony.
W tym czasie z podziemia wychodzi drugi speolog.
- Redaktorze - mówi - ten zawalony przy podłodze ma przeciąg...