Dzielilam nasz tydzien na cztery.
Pierwszego dnia następuje wyrzut negatywu. Mysle wtedy szybko, niepoprawnie, zbyt mechanicznie. Jest zlosc, krzyk, placz i bezsennosc. Drzenie rak uswiada mi , jak bardzo sobie nie radzę. Bezradność rodzi nadnaturalną agresję.
Drugi dzien to pusta rezygnacja...z zycia, relacji, planow i lepszego jutra. Wyciszam się, zabijając w sobie każde najdrobniejsze nawet uczucie...Malymi kroczkami zblizam sie do pustki... relanium...
Dzien trzeci jest zwykle smutkiem. Z wyrzutami sumienia o dzien pierwszy zdarza mi się przepraszać... samą siebie, Ciebie...caly świat o brak wyrozumiałosci. Strach przed nagłą śmiercią i samotnością wypełnia moje trzewia. Drętwieje, wpatruje się tępo w jeden punkt zaznaczony cieniem na scianie.
Czwarty dzień jest kalejdoskopem . Przechodzę stopniowo od barwy ulgi poprzez zwątpienie, radość z faktu, że to przetrwaliśmy, aż do ponurego doświadczenia Twojej wypłukanej z serotoniny psychiki. W szklance na biurku musuje tabletka magnezu, w kuchni pachnie syntetyczną zupą w proszku, mającą spełniać rolę pierwszego ciepłego posiłku na zaciśnięty żołądek.
Uważam na pojedyńcze słowa. Należy być ostrożnym, każdy następny gest może prowadzić do zapętlenia... wysyłam w przestrzeń nieme błagania by dzień pierwszy już nigdy nie nadszedł.
Skurwysyn. Zawsze następuje tak niespodziewanie...
--------------------------------------------------------------------------------------
Jestem już prawie w 9 miesiacu ciazy. Przepraszam Cię mała... tak niedostatecznie cieszy mnie ten stan... ale to się zmieni, wiesz? Myślę, że mnie słyszysz i rozumiesz...że będziesz taka jak to sobie wymarzyłam... wyjątkowa, najważniejsza.... najwspanialsza. Moja córuś:)
z podziekowaniami dla Marty, na która zawsze mogę liczyć. Dziękuję, że jesteś... kiedy dziele na cztery. :* moja kochana