Od samego rana krzątałam się po mieszkaniu sprawdzając czy wszystko mamy. Kiedy stwierdziłam, że nie wiem, zniosłyśmy z Werą nasze torby do samochodu. To był dość szalony pomysł, żeby dwie dwudziestolatki przedzierały się przez trzy państwa w małym garbusie, ale chyba było już za późno na zmianę decyzji. Byłam bardzo zestresowana całą tą wyprawą ale Francis i Weronika chyba tego ze mną nie podzielali. Stali przed samochodem, Wera wcinając rodzynki w czekoladzie głaszcząc małego pieska, których chyba jeszcze nie wiedział, że czeka go kilkugodzinna podróż samochodem.
-Dobra Wera skup się - powiedziałam nerwowo poprawiając okulary przeciwsłoneczne na głowie - wszystko mamy, na pewno?
-Mar zluzuj troche. Jedziemy do domu, tam też istnieje cywilizacja a przede wszystkim nasi rodzice, którzy nie pozwolą nam zginąć z powodu zapomnienia szczoteczki do zębów. Dokumenty, pieniądze i klucze, mamy bo sprawdzałaś milion razy, a co do reszty to też powinna być, ale gdyby nie, to damy sobie rade, tak?
-Tak. Przepraszam odbija mi.
-Widze - powiedziała wkładając do buzi kilka rodzynek.
-Dobra ruszamy zanim znowu mi odpierdoli - powiedziałam zamykając za sobą drzwi auta. Obok siedzenia kierowcy usadowiła się Wera obładowana prowiantem a na jej kolanach wesolutki Francis. Odpaliłam samochód, założyłam na nos okulary i ruszyliśmy. Pierwszy postój był już po 15 minutach na stacji benzynowej, ponieważ nie miałam wczoraj weny do tankowania. Nalałam do pełna i poszłam zapłacić. Stojąc w kasie uśmiechnęłam się pod nosem. To tutaj poznałam Antoina, co za głupia sytuacja - pomyślałam i miałam ochotę wybuchnąć śmiechem. Wyszłam stamtąd cały czas głupio uśmiechnięta, usiadłam za kierownicą, zapięłam pasy i usłyszałam jak ktoś puka w szybę obok mnie. Zdziwiona odwróciłam wzrok jednocześnie uchylając okno.
-Chyba o czymś pani zapomniała - powiedział Dominique uśmiechając się jakby wygrał sto tysięcy euro.
-Coo...
-Chyba nie zamierzałaś sama jechać przez całą noc? - powiedział nagle Jacob usadawiając się na tylnim fotelu.
-Wer..Wera, Ty... Ty wiesz coś o tym? - spytałam chociaż uśmiech na jej twarzy mówił, że wiedziała doskonale.
-Jeśli wasi tatusiowie będą mieli coś przeciwko to prześpimy się w hotelu, ale chyba nie pozbawicie nas możliwości zobaczenia Polski? - zagaił Jacob.
Poczułam na sobie proszące spojrzenie Wery.
-Nie...
-Yeeesss! - krzyknęli jednocześnie Wera, Jacob i Dominique.
I w tej oto wesołej atmosferze opuściliśmy Paryż.
-Będę tęsknił tato! - krzyczał w niebogłosy Jacob a my zachęcaliśmy go śmiechem.
Po dwóch godzinach chłopcy zasnęli prosząc, żebyśmy obudziły ich na postój. Wera gapiła się w okno a ja jechałam przed siebie wsłuchując się w cichy śpiew Eda Sheerana lecący z płyty. Siedząc tak w milczeniu, bez konkretnej przyczyny spojrzałam w lusterko, w którego odbiciu zobaczyłam śpiącego Dominiqua. Był to uroczy widok, nie do końca pamiętałam co się wczoraj wydarzyło, ale byłam bardzo ciekawa jak to się dalej potoczy, i chyba musiałam przyznać, że tęskiłam za tym idiotą.
Postój zrobiliśmy po czterech godzinach jazdy. Poszłyśmy z Werą do Starbucksa po kawe i wracając zastałyśmy chłopaków kończących palić. Wera z Jacobem jakby celowo oddalili się od nas siadając przy stoliku pod parasolem.
-Nie wiedziałam, że jeszcze palisz - powiedziałam podając Dominiquowi kawe.
-Nie pale - powiedział patrząc w ziemię i próbując ukryć uśmiech.
-Ostatnio jak widziałam cię z papierosem powiedziałeś, że jeszcze wielu rzeczy o tobie nie wiem - stwierdziłam biorąc łyka latte i opierając się o samochód.
Dominique uśmiechnął się pod nosem, czemu nie miał odwagi spojrzeć mi w oczy?!
-Pamiętasz. Nigdy się tego nie pozbędę? - spytał przegryzając wargę.
Milczałam. Chciałam żeby w końcu na mnie spojrzał. Wyglądał uroczo w roztrzepanych włosach i szarej koszulce ze Star Warsów. Miał pierścionek na kciuku i zaciągnięte za łydki ciemne dresy. "Czemu się na mnie nie patrzysz?" - spytałam siebie w myślach. Jakby to usłyszał i podniósł wzrok. Po chwili zastanowienia powiedział patrząc mi prosto w oczy:
-Boje się, że się zakocham. Bardziej niż powinienem. Ale chce zaryzykować i to dlatego tutaj jestem.
-Bardziej niż powinieneś? Nie rozumiem.
-Chodzi o to, że boje się. Że znowu coś popsuje. Że znowu będziemy cierpieli, oboje.
-Ale jednak chcesz zaryzykować?
-Tak, bo chyba już wczoraj wpadłem po uszy.
Poczułam wypieki na policzkach.
-Nie ukryjesz, że nic się nie stało Mar.
-Nie chce... Nie chce ukrywać...
Dostrzegłam błysk w jego oku, ten błysk szczęśliwego niedowierzania. Uśmiechnęłam się a on odpowiedział tym samym.
-To co? Jedziemy? - zapytała przytulona do Jacoba Wera.
-Jedziemy - powiedziałam i z trudem oderwałam się od spojrzenia Dominiqua.
Wera i Jacob usiedli razem z tyłu i po godzinnym przekrzykiwaniu radia zasnęli przytuleni do siebie.