Kurwa. Miałam wyrzygać tylko jebany grysik, który bezmyślnie pochłonęłam na kolację. Odczekałam, aż rodzice wyjadą do kościoła. Zastanowiłam się, czy czegoś nie zjeść, skoro i tak będę rzygać. Stwierdziłam, że na nic nie mam ochoty, że nie ciągnie mnie na napad. Nic z tych rzeczy. Chciałam tylko wyrzygać zjebany grysik. I przypomniałam sobie o lodach truskawkowych... I zjadlam ze cztery łyżki lodów i jeszcze bułkę z margaryną i miodem. I było mi tak strasznie niedobrze, że wyszło łatwo, prosto, bezboleśnie. Zważyłam się i było dużo za dużo. Miałam wrażenie, że bułka we mnie została... Więc zjadłam jeszcze trochę lodów i kawałek kiełbasy popitej mlekiem... oczywiście zjadłam to już w łazience. Am, am, am i znów to samo. I znów się zważyłam, a liczba wciąż jest zaduża. Generalnie martwi mnie to, że rano było 60,9, a teraz niewiadomo skąd aż 62,2... I to po dwukrotnym rzyganiu. Czy to sprawa tych wcześniejszych kanapek? Nie ogarniam już nic, słowo daję.
Czuję się jak śmieć. Nienawidzę wymiotować. Nienawidzę tego wszystkiego co ma związek z jedzeniem, z wymiotowaniem, z sylwetką, z życiem. Gruby pasztet.
Słaba słaba słaba.
Nie chcę tak dłużej żyć...
Cholera, ale mnie coś teraz boli po lewej stronie pod piersią. Nawet nie chcę wiedzieć co to. To na pewno nie serce. Bardziej żebra.
Inni zdjęcia: *** coffeebean1... maxima24Kargul z Pawlakiem elmar... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24