Przebrnęłam przez kolejną fazę rzygania. No cóż. Lekarz wyraźnie powiedział, że NIE MOGĘ już wymiotować. Skoro nawet to mnie nie powstrzymało... to czy jest w ogóle jeszcze jakaś nadzieja? W sumie jest mi to obojętne. Po dzisiejszym razie już się tylko z siebie śmieję. Długa historia, nie warto opowiadać. Tak sobie myślę, że to tak, jakbym cieła się żyletką i po każdym ciachnięciu się śmiała. Bez sensu. Ale co? Mam użalać się nad sobą? Płakać? Nie, nie, nie. Powoli obojętnieje mi jedzenie. Nie czuję przymusu zrobienia zakupów do pracy. Co będzie to będzie. Najwyżej będę głodna. Z wagą jest ok, jakoś tam spada, może się wreszcie ogarnę. Ważne, że nie rośnie w górę.
No, to chyba na tyle.
Umrę? I dobrze. Żałuję tylko, że nie doczekam się kosteczek. Wtedy umarłabym szczęśliwa.