Parafrazując Jeremiego:
,,Śmierć króliczka to mała śmierć.
Śmierć króliczka to śmierci ćwierć..."
Miała być karmą dla węża, ale ktoś jej nie odebrał.
Tak pierwszy raz uniknęła śmierci...
Potem przez 11 miesięcy przesiedziała w sklepiku zooologicznym, bo nikt jej nie kupił, choć to taki cudny królik. Wtedy trafiła do mnie do domu tymczasowego SPK. Była moim pierwszym królikiem i jednoczesnie zaprzeczeniem tego wszytskiego, co o królikach przeczytałam. Była tak dzika, że bałam się, że jeśli ktoś ją adoptuje, to i tak za chwilę odda z powrotem :(
Dlatego podjęliśmy decyzję i została z nami. Po kilku miesiącach dołączył do niej Gruson., roczny baranek, którego przez przypadek zobaczyłam w sklepiku w Plazie i adoptowałam.
Później zdarzył się wypadek ze złamaną , a potem martwą łapka, ale i to Lusia przeżyła. Nie wdała się gangrena, a Lusi po roku martwa łapka odpadła.
Tak drugi raz uniknąła śmierci...
Gruby w tym czasie dwa razy przechodził e.c., a ona nic - nie zachorowała.
Ale jak w baśni Barda Beedle'a - śmierć w końcu upomniała się o Lusię.
Chorowała, krótko i nie wiadomo na co i dlaczego odeszła. A choć była walecznym królikiem, który gonił koty, a swoje niezadowolenie głośno obwieszał piskiem, fukaniem i tupaniem, to odeszła po cichutku ...
Leżała na kocyku, szepnęłam do niej: Lusia, a ona zastrzygła uszkami, choć nie mogła już podnieść główki...
Moja Pierwsza Królinka - ZAWSZE juz będzie TĄ NAJUKOCHAŃSZĄ
DZIĘKUJĘ ZA TE 4 LATA 5 MIESIĘCY I 8 DNI, KTÓRE BYŁAŚ W NASZYM ŻYCIU <3