Tam, gdzie zostało moje serce...
Ogólnie jest to dziwna historia, bo JA dziecko dużego miasta,
od małego wychowane na teatrze, kinie, tramwajach, autobusach, pociągach
tak naprawdę dobrze czuję się tylko wtedy,
gdy wstając rano wychodze przed dom i pod bosymi stopami czuję nagą zimię.
Wtedy, gdy wiatr plącze mi włosy, a skrzek ptaków zakłóca myśli.
Wtedy, gdy na spacerze czuję zapach leśnego runa i suszonych igieł,
a wieczorny wiatr niesie mi zapach pół, lasów,
a czesem morskiej wody z zatoki.
Choć lubię moje miasto, moją prace i ludzi, którzy mnie otaczją,
to tak napradę dopiero z dala od miasta czuję NAPRAWDĘ, ŻĘ ŻYJĘ.
Tak było odkąd pamiętam.
Kiedyś myślałam, że pewne marzenia są nierealne i szkoda czasu by je snuć.
Dziś już wiem, że prawie WSZYSTKO jest możliwe, tylko trzeba mieć determinację w dążeniu.
Cieszę się, że jest Internet, dzięki któremu poznałam ludzi, będacych mi wsparciem,
a czesem i motywacją w działaniu, bo mieli podobne problemy, marzenia i im się udało.
I choć może ze względu na swój wiek nie powinnam się przyznawać
to dzięki jednej z takich osób (choć akurat poznałyśmy się w realu kilka lat temu;))
odkryłam muzykę, której nie zanałam wcześniej (tzn. części wykonawców ;)),
a która jakby powstała w moim sercu, w mojej duszy, tak bardzo jest z nią tożsama.
Dziękuję Doroto :)
http://www.photoblog.pl/thinloth