Trzydziety pierwszy sierpnia. Póbuję ogarnąć siebie, przestrzeń wokół siebie, myśli. I jak zwykle sobie z tym nie radzę. Tak sobie ustaliłam, że chyba nadchodzi własnie ten przerażający etap wkraczania w sferę zwaną dorosłością. I z tym zmagać się będę przez najbliższych kilka lat zapewne. A tutaj otwieram oczy i widzę, że Ci niesprecyzowani, a czasem i bardzo konkretni Oni włażą w tę dorosłość z butami i co gorsza, całkiem nieźle się w niej odnajdują. Nie nadążam.
Nie potrafię zacząć nawet. Bo niby od czego? Potrzebuję planu. Mało tego, potrzebuję działania. Mam ochotę zmieniać, rozpoczynać, tworzyć.
A póki co przydałby mi się wyjazd. Czterodniowy na przykład. Granicy nie będzie, wymarzonego wypadu z Tweeciastymi też nie. Śnieżka już pewnie pod śniegiem. Ale co z tego. Jedźmy gdzieś. Zabiorę każdego, kto tylko będzie chciał. Zrobimy piknik. Będziemy puszczać bańki mydlane. Będziemy leżeć na kocyku i gapić się w niebo. Pójdziemy na wycieczkę. Będziemy grać w przypałowe gry. Zrobimy "coś szalonego". Daleko czy też blisko. Obojętnie mi. Kto się pisze?