Nigdy nie przypuszczałam, że będę prowadziła bloga o moich problemach... Bo taka prawda - nie ma się czym szczycić. Jedyna tego zaleta jest taka, że ja mogę się wygadać, a Wy jesteście w stanie mnie wysłychać i jeszcze jedno.... Nie siedzę w tym sama.
Dziś nie napiszę tylko o tym dniu, dziś napiszę trochę o sobie. Zawsze słowo JA przychodziło, przychodzi i przychodzić będzie mi z trudem.Nie jestem "szara", wręcz przeciwnie jestem towarzyska, lubię ludzi, a ludzie tolerują mnie... Uważają mnie za bardzo pozytywną duszę i właśnie takie pozory próbuję sprawić. Dlaczego to tylko pozory? Nie wiem, może próbuję pokazać , że jestem silna? Może udaję kogoś innego? Wiem tylko, że toś nie gra. Zawsze jak wracam do domu to mówię na siebie łagodnie mówiąc nie zaciekawie... Obwiniam siebie za wszystkie złe rzeczy, które zdarzyły się tego dnia, a przedewszystkim za to, że znowu jadłam, za to że teraz waże 50 kg.... A nigdy, przenigdy nie chciałam to tego dopuścić, bo dla mojego wzrostu według mojej skali 45 kg to maksymlana waga. Wchodzę pod prysznic i płaczę w szumach wody...spływającej po moim ciele. Dre się w środku, myśle o bezsilności. O tym, że chce się zapaść pod ziemię KAŻDEGO dnia....Każdego dnia....
Dobrze, że nikt tego nie widzi, nawet najbliżsi....