Zjadłam obiadek. Prawie tak, jak mamusia chciała. Tylko kawałek mięsa i kilka ziemniaków wylądowało w koszu. No i musiałam je wytrzeć, tłuszcz, brr.
Wczoraj było źle.
Dziś też będzie źle.
Już zawsze będzie źle.
Nie ma więc sensu się powtarzać, nie będę pisała jak to okropnie się czuję, ile litrów łez wylałam,co zjadłam, a co wyrzuciłam.
Dziś rano ważyłam 40.1. Mimo tego, że wczoraj zabroniono mi jeździć na rowerku. Nie wiem, jak to możliwe. Przez chwilę nawet waga wskazywała 39 i coś tam, ale jednak stanęło na czterdziestce. Uch.
Upiekę coś dzisiaj.
Albo i nie, wolę nie ryzykować, bo mama na pewno każe mi coś zjeść. Jutro u babci też będzie ciężko. Już tydzień temu było. Wczoraj mama przyniosła mi do pokoju książeczkę zdrowia, z siatką bmi. Pokazała, gdzie znajduje się moja waga. (41,2, bo tyle pokazała wieczorem, gdy kazano mi stanąć na wadze) Poniżej 3 centyla. Nie ma mnie uwzględnionej na siatce. Co z tego? Ok, możemy iść do pediatry, gdy mnie zobaczy, wybije mamie z głowy pomysły dotyczące mojej rzekomej choroby.
Trzymajcie się kruszynki :*