Tydzień temu wróciłam ze Slot Art Festiwalu :) Mimo mojej niechęci i ogólnego niezadowolenia przed tym wyjazdem, przyjechałam z uśmiechem na twarzy i z mnóstwem pozytywnej energii. Pierwszy raz w swoim niedługim życiu spałam pod namiotem, to była pewnego rodzaju odmiana i przełom, ale szczerze przyznam, że jakoś dałam radę. Tam chociaż nie mogłam spać długo, bo o 8 rano brakowało powietrza i jak najszybciej trzeba było wydostać się z tej sauny.
Ekipa rejestracyjna rządziła... kilka dni ciężkiej pracy, ale też sporo rozrywki. We wtorek obudził nas deszcz, to był na szczęście jedyny dzień, kiedy padało, przez resztę tygodnia świeciło słońce, a właśnie tego oczekiwałam :) W kafejkach można było trochę poleniuchować, wypić gorącą czekoladę... na pierwszym miejscu oczywiście Gafa, która przyciągała nas wygodnymi kanapami, za nią Kiwi, gdzie można było zrelaksować się przy spokojnej muzyce.
Jazda na monocyklu, zdjęcia w pudełku, brydż, język hiszpański i tańce latynoskie (choć to zdecydowanie nie dla mnie), petanque i wiele innych warsztatów, cała masa ludzi z różnych środowisk, fajne koncerty, 15km spacerku nocą, komary, dłuuuugie kolejki do pryszniców, integracja, naleśniki z czekoladą i bananami, odpoczynek pod platanem, slot tv, świetna zabawa... bez wątpienia to nawet nie połowa atrakcji. Podobał mi się klasztor, uwielbiam takie stare korytarze i komnaty, obdrapane ściany i ten klimat ;)
Moje negatywne nastawienie szybko przerodziło się w radość i chęć bycia na festiwalu, było fenomenalnie. Pozytywnie nastrajał mnie również On, już dawno nie mieliśmy tyle czasu dla siebie... nigdy wcześniej nie byliśmy ze sobą prawie 24h/dobę przez cały tydzień i tęsknię za tym.
Oczywiście to nie koniec wakacji. W sierpniu wyjazd nad morze, już wszystko zarezerwowane, bilety kupione... oby tylko pogoda dopisała :)