Historia oparta na faktach:
Był to zwykły listopadowy dzień, nie różniący się niczym szczególnym od dni poprzednich. Pogoda za oknem oddawała depresyjny nastrój w jaki popada wielu ludzi jesienną porą. Lekko padający deszcz, intensywny wiatr i mnóstwo ludzi, a każdy goniący w swoją stronę. Tak w skrócie można by było opisać widok z za okna Grzegorza. Wstał on jak codzień stosunkowo wcześnie, po czym od razu poszedł do kuchni wstawić wodę na kawę, która od jakiegoś czasu stała się jego rytualnym napojem porannym. Na twarzy Grzegorza malował się trudny do opisania niepokój. Nerwowo rozglądał się po kuchni, każdy szmer prowadzić do spięcia jego mieśni. Mimo, że nic szczególnego się nie wydarzyło, Grzegorz przeczuwał, że dzień ten nie będzie należał do zwyczajnych.
Po wypiciu kawy Grzesiu ubrał się po czym zasiadł do listy zadań jakie wyznaczył sobie na dzisiejszy dzień dnia poprzedniego.
- No nic, podróżowanie po mieście mnie dzisiaj czeka - pomyślał, przejawiając pewien grymas niezadowolenia.
Ubrał więc kurtkę, zarzucił szalik i czapkę, i po ubraniu butów był już gotowy do wyruszenia w podróż.
Od samego przekroczenia progu swojego mieszkania czuł, że coś jest nie tak. Powoli i z niepewnością zamknął drzwi wejściowe, po czym odwrócił się i powolnym krokiem udał się do opuszczenia budynku. Wychodząc na świeże powietrze automatycznie jego twarz posmutniała.
Mijał ludzi nienaturalnym dla niego wolnym tempem. Nie uśmiechał się, co nacodzień miał w zwyczaju. Wzrok jego ślepo prowadził na wprost nie reagując w żaden sposób na nikogo ani na nic. To dziwne widzieć człowieka zazwyczaj uśmiechniętego i serdecznego w tak nienaturalnym dla niego zachowaniu. Wyglądał na zobojętniałego. Widać było po nim, że coś mu dolega. Czyżby jesienna depresja dopadła i Grzegorza?
Kolejne dni wyglądały podobnie.
Badając sytuację życiową Grzegorza nic nie wskazywałoby na to, że jest coś nie tak. W domu wszyscy byli zdrowi.
A jednak coś go gryzło...
Grzesiu do tego czasu żył pasją jaką była muzyka. Od tego dnia jego więź z muzyką diametralnie osłabła. Siedział w ciszy, mało mówił.
Na szczęście dla Grzegorza i całego świata sytuacja odwróciła się wraz z początkiem następnego tygodnia.
Jaki jest morał tejże opowieści?
Życie bez telefonu z wejściem na jacka nie ma sensu.
KuKi