Skończyły mi się zdjęcia. Od 9 dni mamy nowy rok, pora podsumować stary.
Będzie chaotycznie, nieuporządkowanie i bez chronologii, czyli tak, jak to pamiętam :)
Ten rok był dla mnie dobry, zdecydowanie lepszy niż 2010. Spełniło się moje noworoczne życzenie "Paweł, znajdź wreszcie kogoś, kto będzie cię kochał przynajmniej tak samo mocno, jak ty jego". Byłem na paru niezłych koncertach - choć roku 2010 z wyjazdem do Offenbachu na Dropkick i Warszawy na AC/DC nic nie przebije, nawet Marcus Miller w sierpniu 2011. Założyłem koło S"MD" w Chojnicach, w ciągu roku koło urosło z 7 do 19 osób i dowiedziałem się, że umiem nie tylko zarządzać taką grupą osób, ale przede wszystkim - być za nią odpowiedzialny. To wielki zaszczyt i wielki honor. Tym samym dowiedziałem się, że są ludzie, którzy podobnie patrzą na świat i są gotowi zawierzyć mi kierowanie wspólnotą, którą tworzymy - to dużo dla mnie znaczy. Zawiązałem kilka naprawdę ciekawych znajomości przez S"MD" i ostatecznie udowodniłem sobie (a nikomu innemu na szczęście nie muszę), że polityka to także ludzie bezinteresowni, szczerzy, pomocni i przyjaźni. Wbrew obawom nie tylko nie odpadłem po pierwszym semestrze ze studiów, ale także skutecznie obroniłem się podczas letniej sesji poprawkowej i dokonałem heroicznego wyczynu ogarnięcia 12 poprawkowych kolokwiów w tydzień. Podszkoliłem niemiecki, skończyłem tłumaczyć drugą książkę. Dwukrotnie z przyjaciółmi wygrałem PubQuiz, co znaczy, że moja studencka sława mołojecka cały czas ma się dobrze. Poszerzyłem horyzonty muzyczne, dorobiłem się kaczki Morley'a. Chyba pierwszy raz od bardzo dawna (o ile nie w ogóle) mam dalekosiężne plany, o których wolałbym nie mówić za wcześnie. Wreszcie dla opinii publicznej przestaję być "synem Roberta", a staję się Pawłem, choć nie sądziłem, że walka o własne nazwisko może być tak trudna. Po raz kolejny zdałem sobie sprawę, że "rodzina to k*rwa rodzina", a fakt, że mój tata jest oprócz bycia ojcem także moim przyjacielem wiele dla mnie znaczy. Nie rzuciłem palenia, nie porzuciłem marzeń i za garniturem i kolekcją ponad 100 krawatów wciąż czai się "j*bany kowboj", który ostatnio zapuścił brodę. Nie zmalał, nie schował się, nie uciekł - pisze wiersze i śpiewa smutne piosenki pijąc i paląc w środku nocy.