Mieszkanie z samcem jest na ogół zabawnym okresem życia.
Np. gdy wbija po Tobie do łazienki, z której myłaś się malinowym żelem pod prysznic, a potem kremem z Playboya, wchodzi, zaraz wychodzi i mówi: o Boże! Co słodkiego zdechło w naszej łazience?! albo jak kombinuje żeby wykorzystać Cię do wyprasowania koszul ... Za nic. I handluje. Mowi, że zrobi obiad ale ... Ty zmywasz. I że napraw Ci rower. Nie określając okresu trwania naprawy. ... Leci drugi miesiąc. I o zgrozo! Z chęci pomocy reanimacjin umierającej roślinki (tak, znowu mi coś zdycha na parapecie :<) wystawia ją na 3 stapnie celcjusza TT. Roślinka jeszcze żyje.
Studia są piękne.
Pisanie wypowedzenia do pracy której się nie cierpi również.
Wszystko się układa.
I to zły okres gdy ma się okres i lodówka zawsze jest pusta i najchętniej nie wychodziłoby się z łóżka i to bynajmniej nie przez chęć spania.
Pozostaje Gorący Kubek i kołderka.
Czasem nachodzą mnie te myśli. Czy dam radę, wytrzymam. Bo rozumiem ale co z tego skoro potrzeba nie zostaje spełniona, skoro pragnienie nie zostaje ukojone. Czasami myślę, że to już, a potem nie chce mi się żyć. Określa mnie beznadziejność, a złośliwość szepcze do ucha. Wręcz krzyczy, wytyka lustra i metki. Czasami spędzam cały dzień na próbie odpowiedzi na pytanie: Warto? Po co? Bo może w ogóle nie warto żyć.
Co Cię to wszystko obchodzi, to slodko-gorzkie karmelove...??!!