Kat.
Zamykam ten "szalony" ciąg moim ulubionym kadrem z grudniowej współpracy z Kasią, chociaż, szczerze mówiąc pisząc, równie dobrze mogłabym zwieńczyć go którymkolwiek portretem z tej sesji, z racji, że uwielbiam każde zdjęcie z tego zbioru. Tak! "Ja" i "uwielbiać" w jednym zdaniu, dotyczącym czegoś, co wyszło spod mojej ręki! Na dodatek bez zaprzeczenia! Wow!
Ten, kto mnie zna, (chyba) zdaje sobie sprawę jak wyjątkowe i rzadkie jest to zjawisko, tak więc pora bezwstydnie ubrać to w słowa, a właściwie jeden, konkretny wyraz - s u k c e s. Najlepsze technicznie, najlepsze pod względem zamysłu, najlepsze, bo dopracowane i dopięte na ostatni guzik - tak, jak lubię.
Najlepsze, bo Kasia.
Równie triumfalnym osiągnięciem jest fakt, że w końcu - po tylu miesiącach marazmu i kompletnego braku zapału - udało mi się ruszyć tyłek, zebrać w sobie, pstrykać, pstrykać, pstrykać. Z jednych wyników moich eksperymentów jestem zadowolona, inne totalnie zniechęcają mnie do dalszej akcji - w każdym razie, na pewno zdałam sobie sprawę z istotnej rzeczy - postęp nie rodzi się w wyniku leżenia i oczekiwania aż umiejętności wejdą oknem, zapukają do drzwi, a w pojedynczy dzień można zbudować wyłącznie nietrwałe, łatwe do zgładzenia konstrukcje, które nie przykują uwagi żadnego wymagającego oka.
Niby oczywista oczywistość, a jednak...