za oknem zimowo zaczyna się dzień, zaczyna kolejny dzień życia.
wyglądam za okno - na oczach mam sen, a Wrocław się budzi z przepicia.
wypity alkohol uderza w tętnice, autobus tapla się w śniegu...
od dzisiaj uwielbiam klikanie lodu.
to cudowne, gdy chwali się tym, że rośnie (:
gdzieś po środku między nocą a ciszą to dość urokliwe wyznanie.
a koniec drogi nie musi oznaczać końca przygody.
czasami zwiastuje pozytywny zwrot akcji.
i nikt mi nie wmówi, że gwiazda to nie gwiazda, jeśli widzę, że to gwiazda.
satelita? cóż za przyziemny wymysł :P
ktoś mądry powiedział kiedyś, że wszystkiego w życiu można się nauczyć, jeśli poświęci się temu odpowiednią ilość energii i zainteresowania.
ja wciąż jednak pozostaje przy wersji, że wszystko może stać się narzędziem zbrodni, jeśli tylko znajdziesz czas.
`nocą dziwne myśli mi po plecach chodzą.
zbliżający się koniec świata chyba jednak mnie ominie. znając życie, mimo kłopotów ze zdrowiem, zapewne umrę jako ostatnia i nie będzie nikogo, kto mógłby mi przynieść słoneczniki. baniek też nie będzie komu puszczać. i po co ten wymarzony scenariusz pogrzebu.? bez sensu.
`czarną kawę zmieni w płyn, kiedy dni skute lodem.
w celu odpowiedzi na setne pytanie z serii, kiedy śniegową porą w końcu ubiorę spódniczkę - spokojnie - czekam, aż będzie -30. wtedy to ma sens. jak co roku (:
zdjęcie robione telefonem, bo aparatowych się jeszcze nie doczekałam.
19.o9.2o12.
mam jednocześnie 70 i -52 stopnie. mam nadzieję, że się nie rozpadnę.
tak, czuję się nieswojo z tym faktem.
iść czy nie iść oto jest pytanie.
ogólnie rano wstanie z łóżka wydawało mi się nie do przeskoczenia.
wszystko było tak ciężkie. nie wiem jak dokonałam tego cudu, że aktualnie siedzę.
ogólnie ostatnio dużo szczegółów mi umyka.
i te głosy w głowie.
eeech.
przyjmijmy, że to przemęczenie spowodowane notorycznym traceniem czasu, na wszystko co niepotrzebne.
a chemia fizyczna czeka.
i coraz mocniej przyciska do muru zagłady.
nvm.
nakarmisz mnie snami.?