Czerni, oblekałaś me ciało niczym przejrzysta tkanina . Błądziłam, by znaleźć. Znalazłam by na powrót zbłądzić. Rzekłbyś: ,, Po cóż się kłopotać, po cóż szukać, rwać się, wić, porywać? Stań. Zostań. Trwaj."
Nie znam miejsc w których po omacku błądzę, jawią się we wspomnieniach w migoczącym blasku świecy, gdzieś, daleko stąd. Panie gubię się. Pomyliłam kroki i od tego czasu, nie potrafię już chodzić. Do celu.
Nie wiem gdzie jest ta granica, po której przekroczeniu powinnam odczuwać. Nic nie mówisz. Prowadzisz mnie za rękę jak to masz w zwyczaju, wyimaginowany mentorze, szukamy swych mitycznych światów a ta gromada błaznów kpi.
A księżyca nie ma więc giniemy w dwójkę w czarnym całunie.
O tak, widzę te twarze wykrzywione w grymasie ni to śmiechu ni to pogardy. Czymże to jest dla nas jak nie chlebem powszednim? Profani! Profani!
Czerni dzięki Ci składam. Pozwalasz trzymać mi w objęciach kogo tylko zechcę, te parę jednostek czasu. Jakby spełnienie, owszem złudne, ale czyż chwilowe szczęścia nie są najpiękniejsze?
Całunie, trwaj!
Imaginacjo, kochanko moja! Płótno twą kreską naznaczone to coś co pozwala mi trwać. Ułudo, siostro, przysiądź się proszę. Rozgość się, w marzeń dzbanku trzymam naprawdę wytwory napar. Skusisz się?
JE est un autre.