Zetknęłam się kiedyś z bardzo interesująca definicją miłości: to umiejętność zgadzania się na to, że ktoś cierpi, z pełną świadomością tego, że nie można mu pomóc. Kiedy w cierpieniu "umiera" najbliższa osoba, nic nie możemy zrobić. Jesteśmy przy nim, towarzyszymy mu. W moim rozumieniu stwarzamy pewnego rodzaju przestrzeń, w której jest miejsce na wszystko, choć mamy jasną świadomość, że nie jesteśmy w stanie pomóc, że tylko on sam może to zrobić. Stworzenie przestrzeni, aby móc przyjąć wszystko, to nasza jedyna pomoc. Dodałabym jeszcze: tyle miłości ile wolności.