Już nie mogę wychodzić.
Przy drzwiach stoi człowiek
w przeciwdeszczowym płaszczu
i pali papierosa.
Ale
opisałam go w dzienniku
i teraz koperty leżą rzędem
na łóżku, krwistoczerwone w blasku
barowego neonu naprzeciwko.
Dobrze wie, że jeśli umrę
(albo choćby zaginę bez wieści),
mój dziennik zabierze poczta i wszyscy się dowiedzą...
Jestem gotów.
Widzę go stąd.
Papieros mruga
znad samego kołnierza,
a metrem jedzie człowiek,
siedzi pod reklamą black velvet i powtarza w myślach
moje imię.
Rozmawiają o mnie w zakamarkach.
Kiedy dzowni telefon, słyszę tylko martwy oddech.
W barze naprzeciwko w męskiej toalecie
Zmienił właściciela pękaty rewolwer.
Na każdym pocisku jest moje imię.
Moje imię figuruje w kartotekach
I w prasopwych nekrologach.
Słuchaj...
słuchaj...
słuchaj:
musisz mnie wysłuchać.
Kiedy dzowni telefon, słyszę tylko martwy oddech.
W deszczu na przystanku,
czartne wrony z czarnymi parasolami
udają, że spoglądają na zegraki, ale
nie pada.
(Cofnij się! Cofnij się,
do jasnej cholery! Wiesz, kogo znam?!
Czy ty wiesz, kogo ja znam?!)
Podłoga w barze gada,
a kelnerka twierdzi, że przyniosła mi sól, chociaż ja wiem,
że to arszenik.
Mówię ci, ja go słyszę.
Widziałem ślady jego rąk...
Wiedzą, jak zgasić słońce
strzałami z wiatrówek.
Czy już ci mówiłem, że okładam się lodem?
W ten sposób oszukuję ich prześwietlarki.
Znam zaklęcia i noszę amulety.
Może wydaje ci się, że masz mnie w garści, ale ja
mogłabym
zniszczyć cię w każdej chwili.
W każdej chwili.
W każdej chwili.
Masz ochotę na kawę, kochanie?
Czy już ci mówiłam, że nie mogę wychodzić?
W drzwiach stoi człowiek
w przeciwdeszczowym płaszczu.
Zostaw mnie. Zostaw mnie. Zostaw!!!
Wszędzie porozrzucane białe karteczki.
Mówiłam już, że mam obsesję zapisywania wszystkiego na małych białych karteczkach
i zapominania o ich istnieniu?
Powinnam pamiętać.
Nie chcesz. Tam w kącie siedzę ja. Widzisz?
Gdzie w tym wszystkim była krew?
Nie patrz.
Jestem tym w płaszczu.